środa, 29 kwietnia 2009

Rocznica powstania Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża

Dokładnie 31 lat temu, 29 kwietnia 1978 roku w Gdańsku został powołany Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Inicjatywa ta nawiązywała do WZZ powstałych 21 lutego 1978 roku na Śląsku, ale to jednak gdańscy działacze WZZ pokierowali wielkim zrywem robotniczym z sierpnia 1980 roku i doprowadzili do powstania NSZZ „Solidarność”.
Joanna Duda-Gwiazda w biuletynie MKZ NSZZ „Solidarność” z 1981 r. pisze m.in.: „W przeddzień 1 maja 1978 r. Andrzej Gwiazda – inż. Elektronik z Elmoru, Antoni Sokołowski – spawacz zwolniony ze Stoczni Gdańskiej w 1976 i Krzysztof Wyszkowski – stolarz zatrudniony w Spółdzielni Mieszkaniowej „Osiedle Młodych”, podpisali deklarację powołującą Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża”.
darmowy hosting obrazków
„Społeczeństwo musi wywalczyć sobie prawo do demokratycznego kierowania swoim państwem. (...) Pamiętając tragiczne doświadczenia grudnia 1970, opierając się na oczekiwaniach licznych grup i środowisk społeczeństwa Wybrzeża, podejmujemy śląską inicjatywę tworzenia wolnych związków zawodowych. Dziś, w przededniu 1 maja, święta od ponad 80 lat symbolizującego walkę o prawa robotnicze, powołujemy Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Celem Wolnych Związków Zawodowych jest organizacja obrony interesów ekonomicznych, prawnych i humanitarnych pracowników. Wolne Związki Zawodowe deklarują swą pomoc i opiekę wszystkim pracownikom bez różnicy przekonań czy kwalifikacji" – czytamy w deklaracji założycielskiej WZZ.
Historycy, którzy zajmują się problematyką opozycji demokratycznej są zgodni, że źródłem powstania WZZ były wydarzenia Grudnia 1970 r. na Wybrzeżu. – Idea WZZ nie narodziła się w Warszawie tylko podczas Grudnia ‘ 70. Wiedzieliśmy, że wszystkie zmiany muszą zostać dokonane z udziałem robotników – podkreśla Krzysztof Wyszkowski.
Wyłom w systemie
Wolne Związki Zawodowe działały niezależnie od socjalistycznego państwa. Wkrótce, obok struktur działających na Śląsku i Wybrzeżu, powstały w październiku WZZ w Szczecinie. Niestety, władzom udało się spacyfikować w zarodku podobne inicjatywy w Wałbrzychu, Gmiechowie, Łodzi, Krakowie, Radomiu i Częstochowie. SB dezintegrowała i ze szczególną wnikliwością penetrowała wolne związki, które stając w obronie praw robotniczych i obywatelskich, podważały w sposób szczególny podstawę istnienia ustroju sprawiedliwości dziejowej. W wychodzącym na Wybrzeżu biuletynie pt. "Robotnik Wybrzeża", czytamy m.in.:
darmowy hosting obrazków
„W PRL istnieją potężne związki zawodowe zrzeszające miliony pracowników, dysponujące własną prasą, funduszami, lokalami. Mimo to, co kilka lat robotnicy wychodzą na ulice i w gwałtowny sposób dopominają się o swoje prawa, narażając się na ataki MO i późniejsze represje. Nawet duże grupy pracowników w przypadku konfliktu z administracją są bezsilne i osamotnione. Sytuacja pojedynczego pracownika skrzywdzonego czy oszukanego jest jeszcze trudniejsza.
(...) Nie stawiamy sobie celów politycznych, nie narzucamy naszym członkom, współpracownikom i sympatykom określonych poglądów politycznych i światopoglądowych, nie dążymy do objęcia władzy. Zdajemy sobie jednak spraw, że nie unikniemy zarzutu o prowadzenie działalności politycznej. Zakres spraw, które u nas traktuje się jako sprawy polityczne jest bowiem niezmiernie szeroki i obejmuje prawie wszystko za wyjątkiem wycieczek na grzyby.
(...) Nasza działalność jest legalna i zgodna z prawem. Każdy człowiek ma naturalne prawo do obrony, do sprawiedliwości i do godnego życia - gwarantuje nam to Konstytucja PRL oraz międzynarodowe konwencje i umowy dotyczące praw ludzkich i obywatelskich. Działalność związkowa jest pod szczególną ochroną prawną".
za: Dlaczego założyliśmy WZZ?, „Robotnik Wybrzeża”, nr 1, z 1 sierpnia 1978, s. 1.
Formuła oraz koncepcja działalności ponad podziałami, wola niesienia pomocy robotnikom wywołała szczególne zaniepokojenie wśród komunistycznych władz nie tylko w kraju, ale również w Moskwie. Znany historyk Sławomir Cenckiewicz, m.in. w swoim artykule pt. „Gęgacze i cisi” opublikowanym przed rokiem na łamach tygodnika WPROST, cytuje wypowiedź Piotra Kostikowa, w latach 1964-1980 szefa sektora Polski Wydziału Łączności z Bratnimi Partiami Krajów Socjalistycznych KC KPZR, który w swoich wspomnieniach pisał m.in.:
„Z uwagą na przykład odnotowaliśmy już w (kwietniu) 1978 roku powstanie Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych. Dowiedzieliśmy się potem, że kolportowane są niezależne pisma, że bezpieczeństwo dokonało aresztowań. Bardzo nas to przestraszyło. Bardziej niż znane nam wcześniej działania Komitetu Obrony Robotników i może w założeniu szlachetna, ale odosobniona działalność młodych i starszych przedstawicieli kręgów intelektualnych wśród robotników Radomia, Ursusa i innych miejscowości dotkniętych represjami po czerwcu 1976 roku. Doniesienia naszej bezpieki o działalności Kuronia, Michnika, Modzelewskiego czy Moczulskiego nie robiły silniejszego wrażenia, jakby spowszedniały (...).
Dopiero wiadomości o Wolnych Związkach Zawodowych zaalarmowały naszych szefów. (...) Nasi szefowie sformułowali taką tezę: ten ruch jest niebezpieczny, już same nazwy – wolne związki zawodowe czy komitety obrony robotników – są dynamitem. Ruch jest niebezpieczny, bo wraca do początku wieku, do korzeni rewolucji społecznej. Tę niewiarygodną tezę sformułowano u nas jeszcze w latach 70. Krył się za nią strach przed... rewolucją. Nie poprzestano na teorii, na użytek wewnętrzny Związku Radzieckiego poszły polecenia o zaostrzeniu represji, obserwacji, ściganiu sił podejmujących działania przeciw państwu radzieckiemu. U nas jeszcze nikt nie pomyślał o wolnych związkach, ale już rozstawiano posterunki".
Nie byłoby Solidarności bez gdańskich WZZ
Działalność WZZ w latach 1978-1980 koncentrowała się wokół obrony praw pracowniczych i związkowych, organizacji obchodów rocznicowych Grudnia’70 i wydawania niezależnej prasy. WZZ wydały siedem numerów „Robotnika Wybrzeża" i około dziesięciu ulotek, w tym wydawnictwo zatytułowane „Placówka”, kolportowane następnie na kaszubskich wsiach. Pisano w nich o sprawach codziennych. Stałym tematem były prawa pracownicze i związkowe. Na łamach „Robotnika Wybrzeża" przybliżano również treść konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy oraz relacjonowano represje wymierzone w działaczy opozycji.
Kiedy władze PRL ogłosiły 1 lipca 1980 r. podwyżkę cen żywności, wywołało to falę strajków. Dyrekcje zakładów rozpoczęły zwalnianie „niepokornych". 7 sierpnia 1980 r. zwolniono z pracy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina Annę Walentynowicz, działaczkę WZZ. Kilka dni później na zebraniu Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Bogdan Borusewicz zaproponował wywołanie strajku w trójmiejskich stoczniach. Rozpoczęcia akcji strajkowej w stoczni gdańskiej, 14 sierpnia 1980 r. podjęli się członkowie WZZ – Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński. Strajk w gdyńskiej stoczni im. Komuny Paryskiej zorganizował inny działacz WZZ - Andrzej Kołodziej i to podczas swojego pierwszego dnia pracy w tej stoczni. Wkrótce powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy na czele którego stanął inny członek WZZ, Lech Wałęsa.
A zatem na realizację podstawowego celu, jaki stawiały sobie Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, przyszło czekać zaledwie dwa lata, kiedy to w sierpniu 1980 r. Międzyzakładowy Komitet Strajkowy zmusił władze do wyrażenia zgody na powstanie niezależnych związków zawodowych. Była to niewątpliwa zasługa gdańskich działaczy WZZ, którzy odegrali decydującą rolę w dziele powstania „Solidarności".
Mariusz A. Roman
Czytaj również:
Sławomir Cenckiewicz, „Gęgacze i Cisi”;
Antoni J. Wręga, „Transparentność spraw sekretnych”.
Na załączonych zdjęciach: Składanie wieńców pod bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina, zorganizowane przez WZZ w dniu 16 grudnia 1979 roku; Pierwszy numer „Robotnika Wybrzeża” z 1 sierpnia 1978.

piątek, 24 kwietnia 2009

Wałęsa naprawdę działał w symbiozie z komuną

„- Może niezręcznie kogoś wsypałem, ale nie byłem agentem” – ta nieoczekiwana deklaracja samego Lecha Wałęsy z końca ubiegłego tygodnia, spowodowała zmianę optyki, wśród osób broniących w dyskursie publicznym byłego prezydenta. We wczorajszym wywiadzie zamieszczonym na łamach „Rzeczpospolitej”, pod jakże wymownym tytułem „Wałęsa naprawdę wykiwał komunę” Arkadiusz „Aram” Rybicki, poseł oraz przewodniczący PO w Gdańsku, mówi m.in.: „ - To człowiek, który wykiwał komunę. Kroki w bok, o których mówiłem, wszelkie jego błędy, są całkowicie marginalne i drugorzędne”.
Jednocześnie Arkadiusz Rybicki gloryfikuję przywódcę „Solidarności”, wypowiadając się kilkakrotnie, niejako w imieniu całej gdańskiej opozycji. Jak choćby w tym fragmencie: „- A jednocześnie nocą przychodzimy my (do Lecha Wałęsy – przypis autora), ludzie gdańskiej opozycji, i w tym samym mieszkaniu odbywamy narady”. Wystawiając zarazem nie najlepsze świadectwo nie tylko gdańskiej opozycji, ale i wszystkim uczciwym ludziom żyjącym w PRL, stwierdza bowiem m.in.: „- Takie czy inne gratyfikacje z powodu współpracy z systemem komunistycznym mieli wszyscy obywatele PRL. Przecież żyliśmy w tamtym kraju”. Określając zasady, na jakich powinno pisać się dzisiaj o Wałęsie, autor zgadza się, że wcale nie trzeba pisać tylko w sposób hagiograficzny. Dodając jednocześnie: „- Trzeba tylko sięgnąć do rozmaitych źródeł, które ukażą całą jego osobowość. A nie tylko babrać się w ubeckich papierach. Warto porozmawiać z ludźmi, którzy znali Wałęsę”.

darmowy hosting obrazków

Zachęcony ostatnim stwierdzeniem posła Rybickiego, jako że mam własne doświadczenia (patrz tutaj) z Lechem Wałęsą, a w tzw. opozycji (nie lubię tego określenia gdyż opozycja to działalność w systemie demokratycznym, a nie totalitarnym) działałem dość intensywnie, zwłaszcza w drugiej połowie lat 80-tych i to także w Trójmieście. Wcale nie posiłkując się „ubeckimi papierami”, a jedynie prasą podziemną wydawaną wtedy, przez niezależne i działające w konspiracji organizacje młodzieżowe, pragnąłbym także odnieść się do przedmiotu omawianego w wywiadzie z Arkadiuszem Rybickim.
Jaką Wałęsa prowadził grę?
Mówiąc o Wałęsie z początku lat 1970, poseł Rybicki wspomina: „- Był złamanym, zastraszonym człowiekiem. Człowiekiem, który prowadził grę z komuną. Grę, którą wygrał”. Tyle tylko, że obraz Lecha Wałęsy z tamtych lat zaczerpnięty choćby tylko z jego własnej autobiografii pt. „Droga Nadziei” rysuje się zgoła inaczej. Zwłaszcza opis wydarzeń z grudnia 1970 roku, któremu poświęcony został jeden rozdział tej książki, daje dużo do myślenia. Zwróciła uwagę na ten przyczynek, w swojej recenzji tej autobiografii p. Wiesława Kwiatkowska, znana badaczka wydarzeń z grudnia 1970 na Wybrzeżu, a w latach 1980-1981 członek sekcji historycznej przy Zarządzie Regionu „Solidarności” w Gdańsku. Czytamy w jej końcowym podsumowaniu m.in.: darmowy hosting obrazków
„(...) Wyobraźmy sobie, że robotnik ubrany w kufajkę i stoczniowy kask (we wtorek, około południa, mąż przyszedł na chwilę do domu (...) Był w kasku, roboczym drelichu i kufajce – mówi D. Wałęsowa) znalazł się razem z wycofującym się oddziałem funkcjonariuszy w budynku komendy. Załóżmy, że zamiast od razu go skopać, zamykają w celi, bo nie mają czasu na błahostki – to można byłoby zrozumieć. Jak jednak wytłumaczyć, że nie tylko go nie izolują, ale:
  1. Odpowiadają na pytanie: „kto tu dowodzi”;
  2. Prowadzą do gabinetu dowodzenia;
  3. Podają tubę, żeby przemówił do zgromadzonego tłumu (nie wiedzą przecież, co powie, może to jakiś desperat, który zamierza dać hasło do ataku?);
  4. Ulegają argumentacji anonimowego stoczniowca (polegającej na: „(...) przyszliśmy po naszych. Jeśli zostaną zwolnieni, zakończy się spokojnie, bo my nie chcemy walki”) i upoważniają go do oświadczenia przez tubę, że „milicja zgadza się wypuścić naszych i nie będzie z nimi walczyć”.

Gdyby nie to, że są świadkowie, którzy Wałęsę w oknie KM MO widzieli, sądziłabym, że sobie to wszystko wymyślił. Tylko, po co? Aby udowodnić, że niemal od urodzenia był „non violans”? Być może, ale uwierzy w to chyba tylko nie znający naszego systemu rządzenia czytelnik z zachodu.

(...) Wycofawszy się z komendy („zrozumiałem, że tę akcję przegrałem”), odpocząwszy nieco w domu, włącza się ponownie do akcji. (...) I znowu trudno zrozumieć, dlaczego, zamiast podejść do jedzących i pijących zrabowane artykuły robotników (mówi o nich „wiara”, więc są to robotnicy) i – posiadając taki dar przekonywania, że ulega mu nawet ZOMO – nakłonić, aby zachowali się tak, jak według niego powinni, spieszy do milicjantów? Spotkany w komendzie major rozmawia z nim jak równy z równym, wskazuje mu dowodzącego akcją cywila, ten pokazuje Wałęsie przygotowania do walki i pyta, jak ma dalej postępować. Wreszcie przekonany argumentacją – „Polak do Polaka będzie strzelał?”, wstrzymuję akcję.

Wszystko to jest trudne do pojęcia. Nawet zakładając, że trzy lata wystarczy, człowiekowi przybyłemu z wiejskiego POM-u (miał lat 24, gdy w 1967 r. rozpoczął pracę w Stoczni Gdańsk) na wżycie się w nowe środowisko, nie był powszechnie znany – stocznia zatrudniała ponad 18 tysięcy ludzi. Ze szczególną zawziętością represjonowano przy tym w grudniu 1970 roku stoczniowców - bo pierwsi zaczęli, należało więc dać im nauczkę. Rozwiązano wtedy tylko dwa zakłady - właśnie stocznie (gdańską i gdyńską) i przyjmowano na nowo tylko „zweryfikowanych”. Jak więc zrozumieć sposób traktowania Wałęsy przez milicję? Nie podejmuję się tego wyjaśnić”.

(Całość, tej jakże wymownej recenzji została opublikowana m.in. we wspólnym, specjalnym wydaniu dwóch pism bezdebitowych: „Solidarność i Niepodległość” nr 2, pismo Niepodległościowej Partii „Solidarność” oraz „Antymantyka” nr 30, pismo Federacji Młodzieży Walczącej. Specjalny numer tych dwóch pism nosił nieprzypadkowo datę 20 marca 1990 roku, w tym bowiem dniu Senat UG postanowił o wręczeniu doktoratu honoris causa – Lechowi Wałęsie. I jak czytamy w jego zapowiedzi: „powstał w wyniku buntu studentów UG” na wręczenie tego wyróżnienia Wałęsie. Był on następnie masowo kolportowany na gdańskim uniwersytecie, m.in. podczas uroczystości nadania doktoratu Wałęsie, w auli Wydziału Ekonomiki Transportu UG. )

Pani Kwiatkowska w cytowanej powyżej recenzji stawiała kilka zasadniczych pytań, czyżby odpowiedź na nie miała uzmysłowić nam, jaką to grę, naprawdę prowadził z komuną Wałęsa? Dodać należy, że dziwne rzeczy wokół samego Wałęsy, działy się również w latach następnych. Widzimy m.in. jego postać na zdjęciu w otoczeniu Edwarda Gierka, podczas spotkania z robotnikami stoczni im. Lenina w Gdańsku w 1971 roku, publikowanym nader często w PRL-owskiej prasie.

Wielu, znane jest również zdjęcie z roku 1981 dokumentujące zażyłość części kierownictwa ówczesnej Solidarności z władzami komunistycznymi. Przedstawia ono m.in. tow. Henryka Jabłońskiego (wówczas przewodniczącego Rady Państwa), który dzieli się z Lechem Wałęsą swoją porcją koniaku w ten sposób, że ze swojego kieliszka przelewa koniak do kieliszka trzymanego przez Lecha Wałęsę. Taki gest mógł świadczyć jedynie o szczególnej zażyłości, wręcz zbrataniu się Wałęsy z najwyższym dostojnikiem komunistycznym w PRL.

Czy w kontekście przedstawionych powyżej faktów, zasadnym jest twierdzenie, że Wałęsa był kiedykolwiek złamanym i zastraszonym człowiekiem? Czy nie wyłania się czasami obraz człowieka bardzo pewnie poruszającego się, działającego w komunistycznej rzeczywistości. Działającego w ten sposób, na jaki nie pozwolono by wtedy nikomu innemu.

Gra z SB, grą w bambuko

Gra w bambuko polega na tym, że nie ma w niej żadnych reguł. Wytrawny gracz próbuje w niej oszukać swoich partnerów, na wszelkie możliwe sposoby. Niczym innym, jak prowadzeniem właśnie takiej gry w bambuko, były wszelkie dobrowolne kontakty z SB w czasach komunistycznych. Z kontaktów tych, korzyści mogły jedynie odnieść służby, a w rezultacie władza komunistyczna w Polsce. Tymczasem, poseł Rybicki wspominając o Wałęsie mówi także, że: „- Ta biografia jest bowiem kwintesencją biografii wielu ludzi, którzy żyli w PRL”. Tylko, do jakiej kategorii ludzi żyjącej w PRL, należy odnieść to stwierdzenie?

Z pewnością dla osób, działających wtedy w podziemiu dobrowolne kontakty z SB, władzą komunistyczną, nie należały wtedy do niczego chlubnego. Były po prostu wbrew przyjętym zasadom konspiracji, w jakich działały w stanie wojennym organizacje antykomunistyczne w Polsce. Jedną z nich była Federacja Młodzieży Walczącej, w której aktywnie wtedy działałem, a kilkoro moich przyjaciół złożyło daninę najwyższą w postaci ofiary z własnego życia, jak choćby Robert Możejko z Kętrzyna utopiony przez SB w jeziorku, już na kilka dni po wyborach z czerwca 1989. Jednak Możejko miał charakter, nakłaniany do współpracy nie dał się podejść SB, po prostu nie wrócił do domu z jednego z przesłuchań.

darmowy hosting obrazków

Uważałem wtedy i nadal tak uważam, że zbrodnią były wszelkie kontakty ze służbami systemu komunistycznego w Polsce. Śmiało piętnowałem już wtedy wszelkie przejawy kontaktów z SB, choćby najbardziej niewinne, wynikające z własnej buty, jak ten, który opisałem używając pseudonimu Hubal w "Antymantyce" - w jednym z pism, jakie redagowałem wtedy w podziemiu. Cyt. poniżej:

„(...) Całkiem niedawno, bo na manifestacji 20 kwietnia we Wrzeszczu. Jeden z
federastów podleciał do por. Sławka Rudnickiego (zajmującego się służbowo FMW) i
to nie wcale, aby go obić, lecz żeby przyjemnie z nim pogaworzyć. Poklepując się
wzajemnie, szczerzyli zęby w przyjacielskiej rozmowie. Pomyślałby kto, że rodzina albo, że są związani innymi nieokreślonymi stosunkami.
Proponuje by kolega przemyślał to, co robi i zastanowił się, czy wśród tak licznych spotkań, nie palnął coś niepotrzebnego. Wbrew pozorom to specjaliści, umiejący wyciągać wnioski z każdego na próżno zamienionymi z nimi zdania".
(za: "Hubal, Jak to skomentować?, ANTYMANTYKA - Magazyn Federacji Młodzieży Walczącej, Gdynia Nr 16/17, kwiecień 1989, str. 4.)


Powyższego cytatu użyłem, aby dowieść, że moja opinia na jakikolwiek (z wyjątkiem oczywiście przesłuchania) kontakt z SB, kogoś kto działał w podziemiu bądź opozycji, zawsze była, jest i pozostanie niezmienna. Uważałem i uważam ją, jako przejaw zdrady, albo, co najmniej najwyższy przejaw głupoty, jak w opisywanym przeze mnie powyżej przypadku.

Przecież, nawet najbardziej niewinne i z pozoru nic nie znaczące kontakty z SB, mogły się skończyć fatalnie. Tym bardziej nie mogę uznać gloryfikacji „gry”, jaką prowadził Lech Wałęsa, który był w tamtych latach niekwestionowanym przywódcą „Solidarności”. A do którego postawy złudzeń mogłem wyzbyć się wielokrotnie z uwagi na liczne doświadczenia osobiste oraz rozmowy jak choćby ta, jaką przeprowadziłem bodajże na początku 1987 roku z szefem Solidarności w Porcie Gdańskim, niedawno zmarłym działaczu o nazwisku Grabarczyk. Powiedział on mi, oraz kilku innym kolegom uczestniczącym w tej rozmowie, że w połowie lat 80-tych, SB-ecja podczas przesłuchania powiedziała do niego, wprost: „jeżeli pójdziesz z nami na współpracę, to zrobimy z Ciebie drugiego Wałęsę”. Zarówno ta rozmowa jak i wiele innych doświadczeń z tamtego okresu, wyrobiła już wtedy, pod koniec lat 80-tych, we mnie przeświadczenie, że cała ta „wielkość” Wałęsy, która tak często jest nam z uporem dzisiaj przypominana, została po prostu przez SB-ecję wykreowana, która w ten sposób ukształtowała „własnego”, będącego na jej usługach szefa tzw. opozycji.

Odkrywane w ostatnim czasie kolejne skrywane wcześniej tajemnice z życiorysu Wałęsy oraz dokumenty (cudem zachowane – po tak skrupulatnym czyszczeniu ich przez samego zainteresowanego, który wykorzystał do tego uprzywilejowaną pozycję Prezydenta RP), świadczą, wprost, że miałem rację – mając – już wtedy, taką a nie inną opinię o Wałęsie. Wynika z nich przecież aż nadto, że charakter, skłonność do cwaniactwa i ustawienia się w życiu czyniły z Wałęsy osobę, że wszech miar podatną do realizacji planów nakreślanych przez SB!!!

Mariusz A. Roman

Na załączonych zdjęciach: Przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński dzieli się alkoholem z Lechem Wałęsą; Specjalny numer dwóch pism bezdebitowych z 20 marca 1990, str. 1; ANTYMANTYKA - Magazyn Federacji Młodzieży Walczącej, Gdynia Nr 16/17, kwiecień 1989, str. 4.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Gdańsk: Konferencja „Polska Pierwszej Prędkości”

Jakie są perspektywy energetyki jądrowej w Polsce? Co uczynić, by zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju? Jak powinna kształtować się polska gospodarka morska? Wokół odpowiedzi na te pytania koncentrować się będzie uwaga uczestników gdańskiej konferencji Ruchu Obywatelskiego Polska XXI z cyklu "Polska Pierwszej Prędkości". Konferencja odbędzie się w najbliższą sobotę 18 kwietnia br. w Gdańsku, w Parku Naukowo - Technologicznym (ul. Trzy Lipy 3). Początek konferencji - godz. 11.00.
Program konferencji będzie się składał z dwóch paneli dyskusyjnych. Pierwszy pt. „Bezpieczeństwo energetyczne Polski decyduje się dziś” poprowadzi prof. Jerzy Buzek, a uczestniczyć w dyskusji będą: Piotr Książek (Elektrownia Wodna Żarnowiec S.A.), Krzysztof Madajewski (Instytut Energetyki Oddział w Gdańsku), prof. Jerzy Niewodniczański (Akademia Górniczo-Hutnicza), były prezes Państwowej Agencji Atomistyki.
Drugi panel pt. ”Czy mamy szansę na Polskę morską?” poprowadzi Wojciech Szczurek, Prezydent Gdyni, a wystąpią w nim: red. Marek Kański (ekspert, dziennikarz), prof. Jan Szantyr (Politechnika Gdańska) oraz Walery Tankiewicz (Port Gdynia).
darmowy hosting obrazków
Konferencję otworzy Jarosław Sellin (prezes Stowarzyszenia Pomorze XXI) a jej podsumowaniem zajmie się Rafał Dutkiewicz, Prezydent Wrocławia i jednocześnie przewodniczący Ruchu Obywatelskiego Polska XXI. Konferencja otwarta jest dla wszystkich zainteresowanych, a jej zakończenie planowane jest na godzinę 14:00.
Celem cyklu konferencji pod wspólnym tytułem: "Polska pierwszej prędkości" jest merytoryczne poprawienie jakości debaty publicznej w Polsce poprzez koncentrowanie się na dyskusji wokół najbardziej istotnych wyzwań, stojących przed naszą Ojczyzną. Jak dotychczas, podobne konferencje odbyły się w Warszawie, gdzie dyskutowano o rozwoju, w Łodzi (o kulturze i samorządzie terytorialnym) w Krakowie (o edukacji) i Wrocławiu (o ekonomii). W zamierzeniu organizatorów konferencja w Gdańsku, skoncentruje się wokół dwóch tematów: bezpieczeństwa energetycznego kraju ze szczególnym uwzględnieniem perspektyw dla energetyki jądrowej i gospodarki morskiej.
Mariusz A. Roman
Na załączonym zdjęciu: Budynek Parku Naukowo-Technologicznego w Gdańsku.

środa, 15 kwietnia 2009

Gdynia: Obchody 69-rocznicy zbrodni katyńskiej

W czwartek, 16 kwietnia 2009 roku, w honorowej asyście Marynarki Wojennej odbędą się w Gdyni uroczystości upamiętniające 69. rocznicę zbrodni katyńskiej. W miejscach pamięci marynarze złożą kwiaty i wystawią posterunki honorowe. Natomiast, w sobotę 18 kwietnia 2009 roku, odbędzie się spotkanie z p. Haliną Młyńczak ze Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Gdyni.
W czwartek, o godzinie 11.00, przed budynkiem Dowództwa Marynarki Wojennej na Skwerze Kościuszki w Gdyni odbędzie się ceremonia złożenia kwiatów pod tablicą pamiątkową Marynarzy Polskich Zamordowanych na Wschodzie. Marynarze Kompanii Reprezentacyjnej MW wystawią posterunki honorowe. W intencji zamordowanych modlitwę ekumeniczną odmówią kapelani wojskowi.
Następnie, o godzinie 12.00 rozpoczną się uroczystości na cmentarzu wojennym w Gdyni - Redłowie. Uroczystości rozpoczną się od wystąpień okolicznościowych przedstawicieli władz miasta Gdyni oraz Rodziny Katyńskiej, po których, młodzież VI Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni zaprezentuje montaż poetycko-muzyczny. Kapelani odmówią modlitwę ekumeniczną w intencji zamordowanych. Uroczystości zakończy ceremonia złożenia kwiatów pod Pomnikiem Ofiar Katynia. Organizatorem czwartkowych uroczystości są Stowarzyszenie Rodzina Katyńska oraz Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek.
W sobotę, o godz. 12.00, z inicjatywy gdyńskiego klubu "Gazety Polskiej" w Miejskiej Bibliotece Publicznej przy Al. Marszałka Józefa Piłsudskiego 18, odbędzie się spotkanie z Haliną Młyńczak, córką zamordowanego w Katyniu ppor. Gustawa Szpilewskiego, aktywnie działającą na rzecz pamięci ofiar Katynia, uczestniczką ostatniego spotkania Rodzin Katyńskich na cmentarzu w Katyniu - 12 kwietnia br. Temat spotkania: „Zapalmy ognie pamięci. Gdynia w dołach Katynia”.
Polecam również materiały, do których odnośniki znajdują się na stronie Klubu „Gazety Polskiej” w Gdyni, patrz tutaj.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Na Zmartwychwstanie Pańskie – kard. Joseph Ratzinger

Wielkanocną Tajemnicę Zmartwychwstania Pańskiego stara się Kościół przedstawiać w języku symboli. Trzy wielkie symbole dominują w liturgii wielkanocnej: światło, woda i „pieśń nowa" — Alleluja. Tych, którzy czekają w nocy wielkanocnej w ciemnym kościele na światło wielkanocne, winna ogarnąć otucha, że Bóg zna tę czarną noc. Pośrodku niej zapalił już swoje światło: „Lumen Christi" — „Deo gratias".
Dopiero noc nas poucza, co znaczy światło. Jest to jasność, ciepło, życie, jest to wizja przyszłego, eschatologicznego święta światłości, jest to przeczucie stołu weselnego u Boga. Czy zasiądę wraz z Nim do stołu? Czy mojej lampce starczy oliwy, abym włączył się do orszaku weselnego Boskiego Oblubieńca?
Drugim wielkanocnym elementem jest woda, którą zaślubia niejako światło przez trzykrotne zanurzenie w niej świecy wielkanocnej. Woda symbolizuje bogactwa ziemi. Noc wielkanocna chce nam powiedzieć, że istnieje źródło wody ponad wszystkie źródła ziemi, źródło najcudowniejsze, źródło przebitego boku Jezusa. W czasie chrztu płynie to źródło z Krzyża Chrystusowego jako potężna rzeka łaski przez cały Kościół i „raduje miasto Boże" (Ps 45, 5).
Trzecim wielkanocnym elementem jest „pieśń nowa" — Alleluja. Alleluja to po prostu radość, która samą siebie śpiewa, radość, pragnąca wyrazić to, czego słowa nie mogą wyrazić. Alleluja — ów trzeci element symbolicznego dramatu liturgii wielkanocnej — to przecież w zasadzie sam człowiek, w którym tkwi owa dziwna niemożność śpiewu i radowania się Człowiek mający jednak taką perspektywę! Czyż naprawdę w tym dniu Zmartwychwstania Pańskiego nie potrafimy choć raz zapomnieć o wszystkim, co nędzne i małe, wobec tej ogromnej, wspaniałej szansy naszego Jutra, szansy danej nam już dziś. w sposób tajemniczy tkwiącej w człowieku?
Rozważania kard. Josepha Ratzingera, obecnie Papieża Benedykta XVI, z 1979 roku.
Radujmy się, bo Pan zmartwychwstał!
darmowy hosting obrazków
Z okazji Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa składam serdeczne życzenia obfitości wszelkich Łask Bożych oraz pogłębiania poczucia obecności Zmartwychwstałego w naszym życiu. Dominus sit in cordibus Vestris!
Mariusz A. Roman z Rodziną
Na zdjęciach: kard. Joseph Ratzinger; Hans Memling, XV secolo "Resurrezione" (trittico) «Musée du Louvre» - Parigi (Francia).
Patrz również: Polska pieśń wielkanocna o dostojnej, uroczystej melodii. Tekst i melodia ks. Michał Marcin Mioduszewski (1837 r.) - Zwycięzca śmierci, piekła i szatana

piątek, 10 kwietnia 2009

Katyń: rozstrzelana armia

Niemal połowa korpusu oficerskiego II RP została przed 69 laty bestialsko wymordowana przez Sowietów w jednej z najstraszniejszych zbrodni II wojny światowej. To, co określamy wspólnym terminem „Zbrodni Katyńskiej”, dotyczy rozstrzelanych jeńców z trzech obozów: z Kozielska w Katyniu, Starobielska w Charkowie, Ostaszkowa w Kalininie (dziś Twer) i pochowanych w Miednoje oraz więźniów politycznych straconych w Kuropatach na Białorusi i Bykowni na Ukrainie. Razem, przeszło 20 tys. ludzi.
17 września 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła do Polski, by pomóc niemieckiemu sojusznikowi w dobiciu Rzeczpospolitej – państwa, które Wiaczesław Mołotow, sowiecki minister spraw zagranicznych, określił mianem „pokracznego bękarta traktatu wersalskiego”. W sowieckiej niewoli znaleźli się żołnierze, oficerowie i policjanci. Poddano ich ścisłej inwigilacji. Ławrentij Beria, szef NKWD, na początku marca 1940 r. sporządził dla Stalina notatkę, w której czytamy: „są zapalonymi wrogami (polscy jeńcy – przyp. autora) władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego (...). Każdy z nich niecierpliwie oczekuje zwolnienia, aby mieć możliwość aktywnego włączenia do walki przeciwko władzy sowieckiej”. Wyrok zapadł. Sowieccy przywódcy postanowili zastosować wobec Polaków „ostateczne rozwiązanie”.
darmowy hosting obrazków
Od początku kwietnia do maja 1940 r. trwało systematyczne i planowe zabijanie oficerów. Dla bezpieczeństwa pętano ręce skazańców drutem kolczastym i zabijano strzałem w tył głowy. 13 kwietniu 1943 radio berlińskie nadało sensacyjny komunikat, informujący, że "miejscowa ludność wskazała miejsce tajnych egzekucji masowych, wykonywanych przez bolszewików i gdzie NKWD wymordowało (...) polskich oficerów." Moment ujawnienia zbrodni nie był oczywiście przypadkowy i wynikał z politycznej kalkulacji. Goebbels, osobiście kierujący akcją propagandową, liczył bowiem, że wobec wyraźnych symptomów zaostrzenia stosunków polsko-sowieckich uda się, rozgrywając kartę katyńską, doprowadzić do ich zerwania. Co jak wiemy z historii stało się wkrótce faktem.
Lasek katyński miał być grobem nie tylko tysięcy polskich oficerów, ale miał oczywiście także swój szerszy wymiar. Był częścią wspólnego planu, jaki sowiecki komunizm z bratnim niemieckim faszyzmem przygotował pod koniec 1939 r. Chodziło w nim o unicestwienie narodu polskiego. Przecież większość pomordowanych przez sowieckich oprawców żołnierzy to byli oficerowie rezerwy. W życiu cywilnym – profesorowie, naukowcy, lekarze, nauczyciele. Trzon naszej polskiej inteligencji. Katyń jest zatem również symbolem, setek tysięcy Polaków pomordowanych w ramach tego planu w sowieckich stepach, tajgach i łagrach.
darmowy hosting obrazków
Cała sprawa nie była dla władz polskich całkowitym zaskoczeniem. Pierwsze wiadomości o losach oficerów z Kozielska dostarczyli w czerwcu 1940 r. „Muszkieterowie” z polskiej organizacji konspiracyjnej o charakterze wywiadowczym. Były to jednak wiadomości na tyle bulwersujące, iż nie uznano ich wiarygodności. Potwierdzenie uzyskano już w grudniu 1941 r., gdy po zajęciu Katynia przez wojska niemieckie udało się, za pomocą tajnej misji ZWZ, przeprowadzić na miejscu zaimprowizowaną wizję lokalną. W dalszym ciągu łudzono się jednak co do rozmiarów zbrodni, starając się przynajmniej odszukać jeńców z Ostaszkowa i Starobielska. Przedstawiciele polskich władz wielokrotnie interweniowali w tej sprawie, a odpowiedzi udzielał nawet sam Stalin. Ich absurdalność musiała być dla osób znających co nieco sowieckie realia wręcz złowrogo oczywista: „uciekli (...) choćby do Mandżurii; Na co mam ich trzymać? Być może znajdują się w obozach na terenach, które Niemcy zajęli, rozbiegli się”.
Tymczasem, świat zachodni milczał w imię pragmatycznych celów - alianci potrzebowali jednego zbrodniarza do walki z drugim. Po wojnie sowieci – zresztą konsekwentnie – obarczali winą za zbrodnie Niemców. W czasie rozprawy przed Trybunałem Norymberskim gen. Rudenko, główny prokurator sowiecki, oskarżył Niemców o agresję na Polskę i politykę eksterminacji. Herman Goering gdy to usłyszał zerwał słuchawki, a dzień później powiedział: ”Nie sądziłem, że Rosjanie będą na tyle bezczelni, aby wspominać o Polsce”. Rosjanom nie udało się obwinić Niemców za Katyń. W rezultacie sprawa spadła z wokandy. Winston Churchill w opublikowanych w 1950 r. pamiętnikach napisał: „zainteresowane zwycięskie rządy zadecydowały, że sprawa powinna być pominięta i zbrodnia katyńska nigdy nie została wyjaśniona”.
darmowy hosting obrazków
13 kwietnia 1990 r. agencja TASS ogłosiła lakoniczną informację, w której przyznano, że masakry dopuściła się NKWD. Dwa lata później polskie władze otrzymały kopię przechowywanych na Kremlu materiałów dokumentujących zbrodnię. Jest to jednak wciąż czuły punkt w stosunkach polsko-rosyjskich, a w państwie Putina nie brakuje chętnych do podważania autentyczności i charakteru tej zbrodni, dla nas Polaków wciąż zbrodni nie wyjaśnionej do końca i nie nazwanej po imieniu – zbrodnią ludobójstwa.
Mariusz A. Roman
Na załączonych zdjęciach: Ekshumacja wspólnego grobu pomordowanych w Katyniu; Węzeł katyński - ręce związane na plecach ofiary; Mapa z zaznaczonymi miejscami kaźni.
Patrz również: Jacek Kaczmarski, Ballada Katyńska

środa, 8 kwietnia 2009

Lech Wałęsa: na Waszą miarę to kariera

„- (...) Mamy filmy, mamy zdjęcia i jeśli nawet ukryliby się, znajdziemy ich i naród ich powiesi (...)”- mówił Lech Wałęsa na konferencji prasowej w dniu 4 maja 1989 roku. Słowa te nie odnosiły się jednak do komunistów, ale do organizatorów i uczestników niezależnych manifestacji niepodległościowych przeprowadzanych wtedy w Trójmieście. Przywódca „Solidarności” wzbudzał 20 lat temu, o wiele więcej kontrowersji niż obecnie. Niestety, wtedy jeszcze nie było pluralizmu w oficjalnych mediach. Dopiero dzisiaj, coraz bardziej śmiało, blokowana wtedy dyskusja, odżywa w wymiarze historycznym.
Fenomen Lecha Wałęsy jest ściśle związany z utożsamianiem Jego osoby z ideą Sierpnia 1980 roku, z karnawałem solidarności, wreszcie z 10 milionowym ruchem związkowym, który tak naprawdę wyrażał emancypację narodu wobec władzy komunistycznej. Dla świadków tamtych wydarzeń, Wałęsa był i bardzo często pozostaje ikoną tamtych wydarzeń. Wprowadzenie stanu wojennego, internowania, walka ze zbrodniczym systemem nie sprzyjały refleksji nad postawą i dorobkiem Lecha Wałęsy. Był niekwestionowanym przywódcą. Nie chcieliśmy dostrzec żadnej Jego skazy, aby nie zaprzeczać samemu sobie, wartościom i ideałom, o jakie wtedy walczyliśmy. Nieświadomie, uczestniczyliśmy w kreowaniu mitu.
Jednocześnie, w drugiej połowie lat 80-tych, mieliśmy do czynienia ze zmęczeniem materiału. Zaczęło ubywać starych doświadczonych działaczy opozycji. Coraz częściej emigrowali oni z kraju, niektórych komuniści wręcz wyrzucali szykanami i brakiem perspektyw. Inni wypalali się i zadawalali tzw. małą stabilizacją. Jeszcze inni zrażali się, będąc coraz częściej świadkami różnych dziwnych powiązań, rozliczeń, koncepcji na dogadanie się „komuną”. Coraz powszechniejsza była opinia, że trzeba przecież „jakoś żyć dalej”. I właśnie wtedy do głosu coraz częściej, zaczynał dochodzić głos młodego pokolenia.
Młodzież Walcząca a Lech Wałęsa
Obok Niezależnego Zrzeszenia Studentów, powstałego jeszcze podczas karnawału solidarności, jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne organizacje młodzieżowe. Najbardziej znane to przede wszystkim Ruch Wolność i Pokój, Ruch Społeczeństwa Alternatywnego (Trójmiasto) i przede wszystkim Federacja Młodzieży Walczącej. FMW działała przede wszystkim na terenie szkół średnich, ale coraz częściej dołączali do niej również studenci i młodzi robotnicy.
darmowy hosting obrazków
Z czasem, to właśnie młodzież wzięła na siebie organizację demonstracji i stała się siłą napędową opozycji. To młode pokolenie, a nie „starzy, coraz bardziej wypaleni działacze”, zorganizowali strajki 1988 roku w stoczni, Uniwersytecie Gdańskim i protesty poparcia w szkołach. Dwadzieścia lat temu młodzi stoczniowcy, studenci i uczniowie, podjęli walkę z reżimem komunistycznym. Ich działania wymykały się wówczas nie tylko spod kontroli komunistycznych władz, ale i podziemnej „Solidarności”.
Działałem aktywnie w tamtych latach w FMW. I doskonale pamiętam, że zupełnie naszą działalnością, nie interesował się Lech Wałęsa. Wielokrotnie odmawiał udzielenia wywiadu dla naszych pism, zazwyczaj butnie kwitując propozycje, że nie ma czasu dla młodzieży. Do jedynego zresztą, oficjalnego z nim spotkania doszło dopiero na przełomie 1988/1989 i to z Jego inicjatywy. Okazało się bowiem, że to, z czego dotychczas tak skwapliwie korzystał także sam Wałęsa, a mianowicie z efektu ulicznych solidarnościowych manifestacji, relacjonowanych następnie przez Radio Wolna Europa, stało się nagle niepotrzebne, wręcz szkodliwe...
Spotkanie, w którym uczestniczyli przedstawiciele kilkunastu niezależnych organizacji i środowisk młodzieżowych, odbyło się w salce, na plebani Kościoła Św. Brygidy, na kilka miesięcy przed wyborami z 4 czerwca 1989 r. Wałęsa miał nas przekonać, aby już nie "dymić". Byliśmy wtedy młodzi, pełni zapału, ale także bezkompromisowi i bardzo ideowi. Oczekiwaliśmy więc racjonalnych i mocnych argumentów od Wałęsy. Tymczasem to, co miał nam do zakomunikowania przywódca „Solidarności”, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Wałęsa spóźnił się i krotko nam zakomunikował, że jak będziemy dalej "dymić”, to nie będzie środków na działalność, – „bo kasa przychodzi na adres Lech Wałęsa”. Pokazał nam przy tym "figę" i wyszedł, stwierdzając, że brak mu czasu na dalszą dyskusję. Było to bardzo deprymujące, bo my przecież prawie żadnego wsparcia nie otrzymywaliśmy, wszystko co robiliśmy, robiliśmy z pobudek ideowych. Sami organizując środki na papier, druk, farby itp. Jeżeli można było wtedy mówić o jakimś wsparciu, to tylko w kontekście pomocy w uzyskaniu dostępu do profesjonalnego sprzętu poligraficznego (offset). A i tak, większość naszych wydawnictw ukazywała się na własnoręcznie konstruowanych „sitach” i paście komfort lub cudem zdobytych powielaczach białkowych.
darmowy hosting obrazków
Zrozumieliśmy, że ten człowiek w ogóle nie miał świadomości, że tak to może się odbywać. On pewnie zakładał, że każdemu opozycjoniście trzeba było płacić. Dla niego pewnie działalność bez kasy, w ogóle nie wchodziła w rachubę. Dotknęła nas zatem brutalna rzeczywistość i większość z nas straciła właśnie wtedy, jakiekolwiek złudzenia, co do Wałęsy. Wychodziliśmy, ze spotkania z przeświadczeniem, że teraz dopiero zaczniemy „Dymić”. O ironio, jedna z nowopowstałych wtedy organizacji, m.in. z inicjatywy Zbyszka Stefańskiego (członka Komitetu Strajkowego w maju 1988 w Stoczni Gdańskiej) przyjęła po prostu nazwę „Solidarność DYM”.
Patrz również, wystąpienie autora tekstu podczas spotkania autorskiego Pawła Zyzaka w Gdyni.
Utarczki słowne pod kościołem św. Brygidy
Tymczasem dojrzewało pokolenie, które nie przyjmowało do wiadomości, że z czerwonymi można uprawiać jakikolwiek dialog. „Dość paktów z czerwonymi” to było hasło noszone na gdyńskim transparencie FMW. Nie akceptowaliśmy idei okrągłego stołu oraz porozumienia z komunistami. Byliśmy wtedy wierni rządowi polskiemu na uchodźstwie i wspólnie z SW oraz Polską Partią Niepodległościową zorganizowaliśmy w Trójmieście bojkot koncesjonowanych wyborów. Bardzo wymownym akordem było zajęcie w styczniu 1990 r. budynku KW PZPR w Gdańsku, w wyniku którego ujawniliśmy fakt niszczenia partyjnych archiwów. Po kilkugodzinnej okupacji budynku, zostaliśmy jednak rozpędzeni na polecenie rządu Mazowieckiego przez jednostki MO i antyterrorystów.
darmowy hosting obrazków
W tydzień później, do naszych adwersarzy dołączył także Lech Wałęsa, który zarzucał nam działanie na szkodę kraju. Po mszy, w kościele św. Brygidy (4 lutego 1990 roku), na dziedzińcu przed budynkiem parafialnym przemawiając do kilkuset osób, Wałęsa m.in. tłumaczył a jednocześnie groził ówczesnej młodzieży, że obecny rząd będzie używał siły wobec każdej radykalnej akcji. W relacji zamieszczonej na łamach „Antymantyki”, pisma regionalnego FMW czytamy także:
„(...) Następnie zadawano mu pytania. Już pierwszemu z młodych ludzi zadającemu kłopotliwe pytanie L. Wałęsa zarzucił, że jest agentem SB. Na dalsze kłopotliwe pytania odpowiadał podobnie. Zarzucał pytającym, że mają „żółte papiery”, że biorą od niego pieniądze, z których rzekomo nie rozliczają się. W odpowiedzi grupa młodzieży zaczęła skandować hasła: „Przepraszamy, że żyjemy”, „Solidarność bez Wałęsy” i „Czauczesku”. Rozległy się również gwizdy. Zapytano ks. H. Jankowskiego, kim są wspomniani przez niego w kazaniu rzekomi prowodyrzy takich akcji jak zajęcie budynku KW PZPR. Ks. H. Jankowski zarzucił brak kultury politycznej, lecz na postawione pytanie nie odpowiedział. Oto jedna z wypowiedzi osób zebranych na placu:
- Zarzucił ksiądz młodzieży brak kultury politycznej, a przecież to Lech Wałęsa dał zły przykład zarzucając już pierwszemu z pytających, że jest ubekiem. To właśnie świadczy o złej kulturze politycznej panie Wałęsa. Zarzuca pan młodzieży, że jest radykalna i przeszkadza w pracy pańskiego sztabu. Ale wcześniej, gdy nie był Pan jeszcze w tym sztabie, to zależało panu na tym by młodzież była radykalna. Teraz, gdy na jej plecach wszedł pan do tego sztabu, gdy dogaduje się pan z komunistami, gdy pańskimi doradcami są byli komuniści i emigranci z komunizmu, to chciałby pan młodzież uspokoić, aby w układach z komunistami panu nie przeszkadzała. Niedawno, ogłosił pan oświadczenie atakujące były rząd M. Rakowskiego. A niech pan sobie przypomni swoją wcześniejsza wypowiedź w „Rudym Kocie” (znany lokal w Gdańsku – przyp. autora), gdzie powiedział pan - nie ma takiej siły w Polsce, która mogłaby lepiej pokierować krajem niż ówczesne władze, i że tylko fanatycy i demagodzy mogą mówić inaczej (wypowiedź nawiązuje bodajże do spotkania L. Wałęsy z ZSMP – przyp. autora). Premierem był wówczas M. Rakowski. Niech pan się zdecyduje panie Wałęsa, za kim pan jest: za Rakowskim, czy przeciw Rakowskiemu?
Zdenerwowany L. Wałęsa odpowiedział: - Na pewno nie za Tobą. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Cytowaną relację kończył komentarz redakcyjny: kiedy L. Wałęsa był w opozycji M. Rakowski zarzucał mu, że nie ma programu, że jego działalność jest destrukcyjna itd. Czy nie widzi on dzisiaj tego, że używa on wobec nas tych samych zarzutów, jakich Rakowski używał przeciw niemu?
(za: Relacja: „W tydzień po zajęciu KW PZPR”, „Antymantyka” str. 3, pismo FMW Region Pomorze Wschodnie, Gdynia nr 29 z 25 lutego 1990).
Do podobnych w swojej wymowie utarczek słownych Lecha Wałęsy z młodzieżą dochodziło pod kościołem św. Brygidy, w tamtym przełomowym okresie 1988/1990 bardzo często. Młodzież ochrzciła go wtedy przezwiskiem „ponton” zarzucając, że: „na pontonie nawet komuna nie utonie”, oskarżała o zaprzepaszczenie ideałów „Solidarności” i dogadywanie się kosztem społeczeństwa z komunistami. W odpowiedzi Wałęsa jako strażnik nowego porządku oznajmił, że jeśli młodzież nadal będzie zachowywać się nieodpowiedzialnie, to: „sam stanie z pasem i będzie lał w dupę”. W odpowiedzi na murach pojawiło się nowe hasło: „Mazowiecki musi odejść”, a na uroczystościach z okazji X-lecia „Solidarności” ulotka sygnowana przez FMW pt. „Kto dzisiaj obłudnie świętuje?”.
Epilog
Najważniejszymi z powodów, dla których powołaliśmy, we wrześniu 2007 roku, Stowarzyszenie Federacji Młodzieży Walczącej jest udokumentowanie historii naszej organizacji i pomoc rodzinom naszych zmarłych przyjaciół z FMW. Podczas zebrania założycielskiego, Sławomir Cenckiewicz, znany historyk i dawny działacz FMW, zaprezentował nieznany wcześniej film, nagrany podczas spotkania Lecha Wałęsy z przedstawicielami związkowymi a jednocześnie funkcjonariuszami MO. Trudno nam było uwierzyć w to, co wtedy zobaczyliśmy. Otóż Lech Wałęsa przekonywał zebranych, aby nie mieli żadnych zahamowań, w używaniu siły, w celu przywracania porządku publicznego, zwłaszcza w stosunku do grup radykalnej młodzieży.
W innym tekście, Sławomira Cenckiewicza czytamy: Klimat przełomu lat 1989/1990 oddają też w jakiś sposób dokumenty odnalezione w Instytucie Pamięci Narodowej. Zwłaszcza jeden, z którego wynika, że jeszcze w końcu maja 1990 r. już nie Służba Bezpieczeństwa, a Urząd Ochrony Państwa rozpracowywał trójmiejską FMW. „Prowadzone przez nią akcje mają coraz mniejszy rezonans społeczny. Działalność FMW ulegnie prawdopodobnie całkowitemu zanikowi” – napisał kończący sprawę operacyjnego rozpracowania kryptonim „Federacja” funkcjonariusz UOP ppłk Andrzej Kuziała z WUSW w Gdańsku.
Zaledwie kilka miesięcy później powstaje utwór w wykonaniu barda solidarności Jacka Kaczmarskiego pt. "Kariera Nikodema Dyzmy”. Mówiąc zatem słowami poety: „Na Waszą miarę to kariera”.
Mariusz A. Roman
Na załączonych zdjęciach: Jedna z solidarnościowych manifestacji w Gdańsku, zorganizowana przez FMW; Wymowny komentarz w formie plakatu, z końca lat 80-tych; Zdenerwowany Wałęsa podczas dialogu z młodzieżą na dziedzińcu przed domem parafialnym kościoła św. Brygidy.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Jan Paweł II - Niezapomniane chwile

Mija czwarta rocznica śmierci Papieża Polaka. Spotkania z Ojcem Świętym były dla mnie zawsze ogromnym przeżyciem – nigdy nie spotkało mnie nic bardziej wzniosłego. Praktycznie wzrastałem i kształtowałem swoją osobowość w cieniu pontyfikatu Jana Pawła II.

darmowy hosting obrazków
Jako 9-letnie dziecko nie kryłem radości z wyboru Papieża Polaka. Pamiętam, zdjęcia Jego Świątobliwości wklejaliśmy wtedy do zeszytów od religii. Pełnoletność uzyskałem w 1987 roku, a więc w roku wizyty Jana Pawła II w Polsce. To były niezapomniane chwile: Gdynia, Zaspa, a nade wszystko Westerplatte, gdzie podczas spotkania z młodzieżą Ojciec Święty mówił nam o potrzebie posiadania jakiegoś własnego Westerplatte. Słowa te brzmiały niczym nakaz i ideowe credo, na mnie osobiście wywarły wrażenie na całe dalsze życie. Czułem się bardzo dumny, że byłem wtedy w kościelnej służbie porządkowej. Choć upokarzany rewizjami przeprowadzanymi przez SB, nie mogąc przeciwdziałać temu, że funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa przebierają się za księży w pobliskim lasku na Westerplatte i wnikają w tłum, to jednak czułem się wolny jak nigdy wcześniej. Nie mogłem oprzeć się przeczuciu, że jest to powiew prawdziwej wolności, która nadeszła przecież już wkrótce.
darmowy hosting obrazków
W roku 1993 miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu Polaków na Litwie z Ojcem Świętym w kościele Św. Ducha w Wilnie przy cudownym obrazie Miłosierdzia Bożego. Po ukończeniu studiów, w 1995 r. pielgrzymowałem do Włoch i uczestniczyłem w audiencji na Watykanie. Wreszcie nadeszła wspaniała msza w 1999 r. na hipodromie w Sopocie, w której uczestniczyłem jako osoba w pełni dojrzała.
Mariusz A. Roman
Na załączonych zdjęciach: W „białej służbie” podczas spotkania z młodzieżą na Westerplatte w 1987 r. W widocznym po lewej lasku funkcjonariusze SB przebierali się za księży i wchodzili w tłum; Podczas spotkania Ojca Świętego z Polakami na Litwie w 1993 roku, w kościele Św. Ducha w Wilnie.

Litwa: Rekord poparcia, antagonizmy i polskie szanse w wyborach

Waldemar Tomaszewski, prezes Akcji Wyborczej Polaków na Litwie zebrał rekordową liczbę podpisów (37 tys.) popierających jego kandydaturę w wyborach prezydenckich. Koniecznym minimum było 20 tys. Wybory prezydenckie na Litwie odbywają się niemal jednocześnie z wyborami do Europarlamentu. Start prezesa AWPL w wyborach prezydenckich, realnie przekłada się na zdobycie mandatu eurodeputowanego dla polskiej partii.
Sztab wyborczy AWPL dostarczył we wtorek do litewskiej Głównej Komisji Wyborczej 36 981 podpisów. Jest to jak dotychczas największa liczba podpisów dostarczona przez sztaby poszczególnych kandydatów. Faworytka kampanii prezydenckiej, unijna komisarz Dalia Grybauskaite, przekazała do GKW 36 tysięcy podpisów. Kandydatkę Partii Pracy Loretę Graužinienė swoimi podpisami poparło 33,5 tysiąca osób. Kandydat partii Porządek i Sprawiedliwość Valentinas Mazuronis zebrał 35 tys., a sztab lidera partii socjaldemokratów Algirdasa Butkevičiusa złożył w komisji 32 tysiące podpisów.
Determinacja polskiego kandydata
Ogółem w GKW zarejestrowało się 14 osób, które chcą wystartować w wyborach prezydenckich. Na razie większość z nich nie przedstawiła jednak podpisów, dzięki którym mogłaby się stać oficjalnymi kandydatami, pretendującymi do roli głowy państwa litewskiego. Zgodnie z ordynacją wyborczą, aby zostać zarejestrowanym kandydatem, do 2 kwietnia trzeba złożyć nie mniej niż 20 tysięcy podpisów. Po sprawdzeniu podpisów 17 kwietnia komisja ogłosi oficjalną listę kandydatów.
darmowy hosting obrazków

W zbieraniu podpisów na rzecz lidera AWPL wzięło udział kilkaset osób. Jak poinformował sztab wyborczy kandydata, podpisy popierające pierwszego kandydującego Polaka na ten urząd, zbierane były pod wileńskimi kościołami - podczas niedzielnych mszy świętych, w gminach i samorządach oraz szkołach polskich w rejonach: wileńskim, solecznickim i trockim. Zbierano je również, w siedzibach polskich organizacji i redakcji pism w Wilnie, min.: w oddziale miejskim ZPL, Domu Kultury Polskiej, w redakcjach: „Magazynu Wileńskiego” i „Tygodnika Wileńszczyzny”, w księgarni „Elephas”. Wreszcie, za pośrednictwem prezesów oddziałów Związku Polaków na Litwie: w Druskienikach, Jeziorosach, Kiejdanach, Kownie, Kłajpedzie, Wisagini, Święcianach oraz Szyłokarczmie (Silute).
Pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 17 maja, a druga tura – o ile będzie potrzebna – 7 czerwca, jednocześnie z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Nad przebiegiem kampanii wyborczej, zarówno w wyborach prezydenckich jak i do Europarlamentu, czuwa sztab wyborczy AWPL, na poziomach: centralnym, rejonowym i gminnym.
Kolejna fala antypolonizmu
Jednocześnie na różnych litewskich forach internetowych toczy się bardzo ożywiona dyskusja, nie milkną złowieszczo brzmiące komentarze, zwłaszcza na znanym portalu DELFI. Niektóre z nich, cytowała na łamach marcowego „Magazynu Wileńskiego” Lucyna Dowdo:

„(...) - To koniec świata – lamentuje patriota o nicku „L”. – Mało tego, że napędzamy polską gospodarkę kupując u nich produkty, to jeszcze Polak zamierza kandydować na prezydenta Litwy! No, brak jeszcze tylko Unii Lubelskiej! Inny, pod pseudo „Vilnius”, zawodzi boleściwie: - Litwo najdroższa, czy to możliwe, że znów chcą Cię zająć Polacy?! Mój pradziadek poległ broniąc Litwy przed najeźdźcami Polakami. Od owych czasów oni i utwierdzili się w Vilniusie.

Słowem, pospólstwo – nawrócone nagle na towar czysto litewski (w Pałacu Prezydenckim – też) – nie ukrywa ani szoku, ani wściekłości, ani płaczu, ani zgrzytania zębów. - Wygląda na to, że wszyscy Litwini i nie-Litwini, którzy znaleźli na Litwie przystań, chcą być prezydentami. Nie mają honoru i bezczelnie się reklamują, prowokując naród do wieszania na nich psów, co czeka niechybnie i tego szlachciurę… – płonie patriotycznym oburzeniem ktoś o nicku „embrijus”. - Kochani ludzie Litwy, nie bądźcie bezmózgowcami i niech wam nie przyjdzie do głowy wybrać na prezydenta Litwy Polaka. Gdyby tak się stało, historia by się powtórzyła. Litwa znów dostałaby się Polakom i o moim rodzinnym Vilniusie mówiliby „Wilno nasze” – bojaźliwie ostrzega „antypolak”.

Zaś ci, w których na dźwięk nazwiska Tomaszewski duch bojowy nie uwiądł jak porzucona w letnim skwarze piwonia, nawołują do rozwiązań radykalnych. Ktoś proponuje, by: - zachowanie posła Tomaszewskiego poważnie oceniła policja, gdyż jego próba kandydowania – to prowokacja, mająca na celu wywołanie antypolskiej wrzawy. Wielu innych każe mu się wynosić do Polski: - bo widział to kto, by przyjechał taki do obcego klasztoru i dyktował tu własne warunki. Są i tacy (nick LLL), którzy bez ceregieli podgrzewają współobywateli do działania: - Widzisz Polaka, strzelaj, nie pomylisz się! A gdy oszołomy tak "klną i bluźnią, i płaczą, jęczą i syczą, i dyszą nieustającą rozpaczą...”, ich duchowi przywódcy – panowie Songaila, Ozolas czy Garšva – najpewniej zacierają ręce. Bo w gniewie tym nie tylko nacjonalizmu przebudzenie, lecz też dla Ojczyzny ratunek”.

(za: Lucyna Dowdo, Strzeż się Podlaskiego i Tomaszewskiego!, „Magazyn Wielński”, nr 3/2009. )

A imię jego będzie czterdzieści i cztery
Należy dodać, że Litwini którzy bardzo często znają dobrze język polski, zabierają również głos na forach polskich, np. na bardzo popularnym portalu „Kuriera Wileńskiego”, gazety ukazującej się codziennie na Litwie. Niekiedy wcielają się pod polskie nicki i piszą podobne do powyżej cytowanych, prowokacyjne komentarze. Niestety, prawdą jest również i to, że nie brakuje tam także wpisów polskich antagonistów kandydatury Waldemara Tomaszewskiego. Często, są to zapewne wpisy osób związanych z Ryszardem Maciejkańcem, wcześniej wieloletnim prezesem ZPL (jeszcze wcześniej działaczem komunistycznym), który po utracie wpływów w związku, założył w 2002 roku konkurencyjną Polską Partię Ludową na Litwie. Jego ugrupowanie, choć krzykliwe, cieszy się minimalnym poparciem społecznym. Zwraca jednak uwagę, że najwięcej polskich wpisów na omawianym portalu świadczy o powszechnym poparciu wyrażanym przez polską społeczność na Litwie dla kandydatury Waldemara Tomaszewskiego. Nie przypadkowo, popierają go przecież niemalże wszystkie polskie organizacje, związki, kluby i środowiska w tym kulturalne, licznie działające na Litwie.
darmowy hosting obrazków
Zacytujmy kilka, pierwszych z brzegu takich komentarzy z forum „KW”: - Chyba dobrze, że Polak zdecydował kandydować. Po prostu dla większej masy Litwinów pokażemy, że tu Polacy są, mieszkają od dawien dawna, są tu u siebie – pisze jojo. - BRAWO PANIE TOMASZEWSKI, W JEDNOŚCI NASZA SILA – dodaje wielkimi literami Ejszyszczanka. - Skoro Amerykanie wybrali Obamę, to może Litwini wybiorą Tomaszewskiego – najbardziej bodaj wymowny wpis użytkownika o nicku Ja.
I choć, Polacy na Litwie zdają sobie sprawę, że realnie ich kandydat nie ma większych szans, to niekiedy dla dodania sobie animuszu przypominają słowa z wileńskiej sceny widzenia ks. Piotra (tak, tej samej z III księgi dziadów Mickiewicza): „Wskrzesiciel narodu, Z matki obcej; krew jego dawne bohatery, A imię jego będzie czterdzieści i cztery”. I czynią wyraźną aluzję do wieku ich kandydata, który skończył w marcu br. 44 lata. Rozumieją, że kampania prezydencka to spoty wyborcze nadawane na całą Litwę, a przez to możliwość reakcji i upominania się o własne prawa, obrona praw mniejszości i unijnych standardów w tym aspekcie. Powszechnym jest odczucie, że poprzez tą kampanię wyborczą przypomną o swoim istnieniu, o tym: „że nie żyją na obczyźnie i że nie mało ich tam jest” (cytat z popularnej piosenki śpiewanej przez zespół „Wilniuki”).
Wreszcie niebagatelne znaczenie ma fakt, że wybory prezydenckie odbywają się niemal jednocześnie z wyborami do Europarlamentu na Litwie. A przecież wszędzie na świecie, największe emocje i zaangażowanie wyborców wzbudzają właśnie wybory prezydenckie. Dlatego, brak polskiego kandydata ubiegającego się o najwyższy urząd w państwie, znacznie osłabiałby polską listę w wyborach do Europarlamentu. Tymczasem, w tym drugim przypadku szanse na sukces są znacznie większe. Zwłaszcza, że ogólnokrajowy czas antenowy przeznaczony na kampanię wyborczą, AWPL z pewnością wykorzysta do przebudzenia z apatii Polaków z Kowna, Laudy, rozsianych po całej Litwie. Całkiem realne może okazać się także poparcie innych mniejszości lub zniechęconych do władzy w dobie kryzysu samych Litwinów. I gdyby jednak doszło do drugiej tury wyborczej, co przecież jest możliwe z uwagi na dużą ilość kandydatów (według dzisiejszych sondaży wyborczych, przeszło połowa wyborców popiera kandydaturę Dalii Grybauskaite), to nawet, jeśli nie byłoby w drugiej turze polskiego kandydata, to i tak litewscy kandydaci zmuszeni by zostali do potraktowania bardziej serio polskich postulatów.
Obecny 2009 rok jest dla Polaków na Litwie bardzo szczególny z uwagi na dwa jubileusze: 20 – lecie działalności obchodzi Związek Polaków na Litwie, a swoje 15-lecie AWPL. Czy rok ten stanie się również rokiem polskiego sukcesu wyborczego na Litwie? Sukcesem niewątpliwie byłoby zdobycie przez AWPL mandatu erodeputowanego. Gdyby do tego doszło, byłby to pierwszy eroparlamentarzysta Polak, wybrany poza krajem.
Mariusz A. Roman
Na załączonych zdjęciach: Waldemar Tomaszewski, pierwszy Polak ubiegający się o najwyższy urząd na Litwie. Fot. Jerzy Karpowicz (Wilno); Przedstawiciele sztabu wyborczego Waldemara Tomaszewskiego przekazują listy z podpisami przewodniczącemu GKW Zenonasowi Vaigauskasowi Fot. Marian Paluszkiewicz („KW”); Polacy, aby oddać głos poparcia swojemu kandydatowi ustawiali się niekiedy w kolejce, na zdjęciu zbieranie podpisów w wileńskim Domu Kultury Polskiej.
Polecam także, jako swoisty komentarz dwie nostalgiczne retrospekcje:
Kresy Wschodnie - utracone Imperium
Już mi raz zabrali Wilno