piątek, 27 lutego 2009

Brutalny atak Wałęsy na Sławomira Cenckiewicza

Nie milknie dyskusja wokół Lecha Wałęsy i odmowy udzielenia mu dostępu do części akt SB na jego temat. Były prezydent przed kilkoma dniami brutalnie zaatakował dr Sławomira Cenckiewicza, znanego historyka i dawnego działacza Federacji Młodzieży Walczącej, oskarżając go m.in. o powiązania z UB-ecją. Sławomir Cenckiewicz w mało znanym oświadczeniu dla PAP napisał m.in.: że „nie zamierza komentować słów człowieka nie posiadającego zdolności honorowej”.

Przypomnijmy, w ostatnią niedzielę Lech Wałęsa uznał, że w związku ze swoimi powiązaniami rodzinnymi Sławomir Cenckiewicz nie powinien zajmować się jego sprawą, ani w ogóle kiedykolwiek pracować w IPN. W poniedziałkowej „Kropce nad i” w TVN 24 Wałęsa m.in. powiedział, że „jeśli ktoś jest wprost powiązany z ubecją, to niech sobie popracuje gdzie indziej”. Powodem do przeprowadzenia tego brutalnego ataku było przypomnienie o dziadku Sławomira Cenckiewicza, który pracował dla SB, chociaż faktu tego historyk nigdy nie ukrywał.

W odpowiedzi na ten bezpardonowy atak, Sławomir Cenckiewicz wydał w niedzielę oświadczenie dla PAP (zignorowane przez polskie media), w którym czytamy:

„W dniu dzisiejszym w drodze na poranną mszę świętą, pan Lech Wałęsa udzielił dziennikarzom prasy, radia i telewizji znieważających mnie oraz moją rodzinę wypowiedzi, a następnie media powielały tę wypowiedź w trybie permanentnym. Jako historyk najnowszych dziejów Polski i współautor książki SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, nie zamierzam komentować słów człowieka nie posiadającego zdolności honorowej, która pozwoliłaby mu dyskutować o własnej przeszłości.
Pragnę jedynie przypomnieć, że sprawa podniesiona przez p. Wałęsę była przeze mnie wielokrotnie omawiana już kilka lat temu. W swojej pracy naukowej niezmiennie powtarzam prawdę, że funkcjonariusze komunistycznego aparatu przemocy, a także osoby służące im jako tajni informatorzy działali przeciwko Polsce”.

Pragnę dodać, że Sławomira Cenckiewicza poznałem i wspólnie z nim działałem w Federacji Młodzieży Walczącej, pod koniec lat 80-tych. Znam dobrze jego sytuację rodzinną i wiem, że nie utrzymał kontaktów z dziadkiem, którego syn opuścił rodzinę Sławka, gdy ten miał zaledwie roczek. Sławek redagował m.in. w podziemiu – „Piłsudczyka”, gdańskie pismo FMW i był bardzo aktywnym wtedy działaczem niepodległościowym. Razem ze Sławkiem protestowaliśmy w Warszawie podczas ostatniego zjazdu PZPR w styczniu 1990 roku, a dzień później w Gdańsku uczestniczyliśmy w zajęciu budynku KW PZPR w Gdańsku. To właśnie wtedy ujawniliśmy fakt niszczenia partyjnych archiwów. Jednak po kilkugodzinnej okupacji budynku, zostaliśmy rozpędzeni na polecenie rządu Mazowieckiego przez jednostki MO i antyterrorystów, a PZPR mogła spokojnie dopalić to, co jeszcze tam zostało. Do naszych adwersarzy dołączył wtedy sam Lech Wałęsa, który zarzucał nam działanie na szkodę kraju. Na dziedzińcu kościoła św. Brygidy wykrzyczał w naszym kierunku: „Brak kultury politycznej”, nazywając nas „agentami bezpieki”. Jako strażnik nowego porządku oznajmił, że jeśli młodzież nadal będzie zachowywać się nieodpowiedzialnie, to: „sam stanie z pasem i będzie lał w dupę”. W odpowiedzi na murach pojawiło się nowe hasło: „Mazowiecki musi odejść”, a na uroczystościach z okazji X-lecia „Solidarności” ulotka sygnowana przez FMW pt. „Kto dzisiaj obłudnie świętuje?”.

Mariusz A. Roman

środa, 25 lutego 2009

Środa Popielcowa – początkiem Wielkiego Postu

Dzisiejszy Popielec, czyli Środa Popielcowa (staropolska Wstępna Środa) – w kalendarzu chrześcijańskim wyznacza pierwszy dzień Wielkiego Postu. Jest to dzień pokuty przypadający 40 dni (nie licząc niedziel, które są pamiątką Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa) przed Wielkanocą. Według obrzędów katolickich tego dnia kapłan czyni popiołem znak krzyża na głowie wiernego (w Polsce praktykowane jest posypanie głowy popiołem), mówiąc jednocześnie: Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz lub Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię, co ma przypomnieć człowiekowi o kruchości jego życia i nieuchronnej śmierci.
Wielki Post zgodnie ze swoją nazwą nawiązuje do czterdziestodniowego pobytu Chrystusa na pustyni, gdzie pościł i był kuszony przez szatana. Jezus udał się na to odosobnienie i umartwianie zaraz po przyjęciu chrztu z rąk św. Jana i przed rozpoczęciem publicznej działalności. Wtedy też św. Jan nawoływał do pokuty oraz przygotowania na przyjście Zbawiciela, który będzie chrzcił "Duchem Świętym i ogniem".
Jeszcze na początku XX wieku w Popielec trwały zabawy. Karnawał kończył się dopiero pod koniec dnia - wtedy, gdy głowy wiernych zostawały posypane popiołem. Rytuał ten wprowadzono do liturgii Kościoła około IV wieku i aż do X wieku przeznaczony był dla osób publicznie odprawiających pokutę. Pokutnicy gromadzili się w świątyni, wyznawali grzechy, kapłan zaś posypywał ich głowy popiołem, nakazując opuszczenie wspólnoty na czas pokuty. Progi świątyń wolno im było znowu przestąpić dopiero po spowiedzi w Wielki Czwartek. Z czasem, dla podkreślenia solidarności Kościoła z uznanym za trędowatego grzesznikiem, rozciągnięto wspomniany zwyczaj na wszystkich uczestników liturgii. W XI w. papież Urban II wprowadził ten zwyczaj jako obowiązujący w całym Kościele.
Popiół jest symbolem umartwienia i nawrócenia się do Boga. Przygotowuje się go paląc gałązki palm wielkanocnych lub innych drzew, które zostały poświęcone w Niedzielę Palmową w poprzednim roku. Dawniej, w niektórych regionach Polski, zwyczajowo wyparzano wszystkie naczynia kuchenne, szorowano je popiołem, po to, aby można było uniknąć kontaktu z tłuszczem w potrawach postnych. Gospodynie "troszczyły się" o to, by domownicy odczuwali nieustannie głód. W Środę Popielcową obowiązuje bowiem w tradycji chrześcijańskiej wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych (od 14. roku życia) i post ścisły (między 18. a 60. rokiem życia), czyli ograniczenie ilość posiłków do trzech: jednego do syta oraz dwóch skromnych.
Ciekawostki związane z Popielcem:
- Zwyczaj posypywania głów popiołem był znany także u starożytnych Greków, Egipcjan i Arabów i we wszystkich kulturach oznaczał pokutę i skruchę.
- W obrządku ambrozjańskim (stosowanym nadal w archidiecezji mediolańskiej) Wielki Post zaczyna się dopiero w pierwszy poniedziałek po Środzie Popielcowej.
- Papież Jan Paweł II ogłaszał Popielec dniem modlitwy o pokój na świecie.
Na załączonej reprodukcji: grafika przedstawiająca posypanie popiołem w XIX-wiecznych Włoszech. Julian Fałat, Popielec, 1881.

wtorek, 24 lutego 2009

Drenaż kapitału z Polski to nic nowego

Wywożenie kapitału z naszego kraju trwa od dawna, właściwie od początku transformacji ustrojowej po 1989 r. W ostatnich jednak latach odbywa się to szczególnie intensywnie i za pomocą nowych metod. Zwłaszcza, że stworzone w Polsce warunki ekspansji dla międzynarodowych grup kapitałowych sprzyjają transferowi gotówki na zachód, tak potrzebnej w centralach tych instytucji, w dobie ogólnoświatowego kryzysu.

Saldo bilansu płatniczego wskazuje jednoznacznie, że z Polski transferowany jest kapitał. W znacznej mierze odpowiadają za to oddziały zagranicznych banków, które transferują zebrane w Polsce oszczędności do swoich centrali za granicę. Oczywiście wymieniając wcześniej złotego na inne waluty. Słabnięcie polskiego złotego jesienią 2008, wywołane tym drenażem, pogłębione zostało jeszcze przez skuteczne spekulacje zagranicznego kapitału. Dzięki tzw. opcjom walutowym CALL spekulanci nabyli prawo zakupu na polskim rynku waluty po cenie z lata 2008 roku, kiedy to – przypomnijmy – za jedno euro płaciło się około trzy i pół złotego. W konsekwencji Polska została wystawiona na atak spekulacyjny wskutek nieostrożnej polityki finansowej, a także zwrócenia na ten fakt uwagi przez międzynarodowe kręgi finansowe.

Przypomnijmy tylko, że już we wrześniu ubiegłego roku JP Morgan ogłosił wiadomość, iż złoty jest najsłabszą walutą i mniej bezpieczną niż węgierski forint. W tej wiadomości padło też charakterystyczne zdanie, że w przypadku kryzysu Polska pozostałaby prawie bez rezerw. To nie wyglądało na prognozę, lecz na zapowiedź. Tymczasem odpływ kapitału jest czynnikiem, który niewątpliwie sprzyja spekulacjom finansowym obliczonym na osłabienie złotego. Jak wynika z ustaleń Instytutu Edukacji Konsumentów na Rynku Kapitałowym, jest bardzo prawdopodobne, że sytuacja ta ma charakter zaplanowanych i zorganizowanych działań, zbliżonym pod względem sposobu działania do sławnego ataku spekulacyjnego George Sorosa na funta szterlinga w 1992 roku.

Drenaż w postaci transferu zysków

Profesor Kazimierz Z. Poznański trafnie przytoczył rzecz wydawałoby się oczywistą, że najkorzystniejszym sposobem dopuszczenia obcego kapitału do danego kraju - jest zgoda na tworzenie całkiem nowych inwestycji, a nie jego inwestycje w zakup starego kapitału (patrz: K. Z. Poznański, „Wielki przekręt. Klęska polskich reform”, Warszawa 2000, s. 25). Wcześniej James Goldsmith radził, żeby uzależniać dostęp zagranicznych korporacji do rynków krajowych od zbudowania przez nie fabryk, a więc od wniesienia swojego wkładu w gospodarkę kraju gospodarza (patrz: J. Goldsmith, „Pułapka”, Warszawa 1995, s. 36). I rzeczywiście, potencjalna aktywność założycielska napływającego do nas kapitału zagranicznego była w stanie wykreować nowe aktywa finansowe i produkcyjne, a więc tym samym - nowe miejsca pracy w Polsce.

Niestety, ani większość rządzących po 1990 roku, ani ich zachodni doradcy, nie rozważali w odniesieniu do zagranicznego kapitału innej strategii w Polsce, poza strategią masowego wykupu przez cudzoziemców rentownych spółek polskiego Skarbu Państwa. W konsekwencji nowi właściciele zagraniczni, poza nielicznymi wyjątkami, nie tworzyli w Polsce po 1990 roku nowych aktywów i nowych miejsc pracy. Najczęściej celem dokonanego wykupu było zniszczenie polskiego państwowo-kapitalistycznego konkurenta rynkowego. O tym mówią chociażby manipulacje dokonane na majątku Fabryki "Wagon" w Ostrowie Wielkopolskim, albo zdemontowanie przez Siemensa we Wrocławiu państwowych Zakładów Elektronicznych "Elwro". W ten sposób, umożliwiono także komunalnej spółce STOEN (Niemcy) zakupienie wielkiego państwowego przedsiębiorstwa zajmującego się dystrybucją energii elektrycznej w Warszawie.

W rezultacie, z przejętych w ten sposób firm, dokonuje się rokrocznie legalny i oficjalny transfer zysków poprzez dywidendy. Dotyczy to zwłaszcza sektora bankowego, który w blisko 80 proc. znajduje się pod kontrolą kapitału zagranicznego. Tylko w latach 2004-2005 w postaci transferów bankowych, wydrenowano z Polski kapitał o wartości około 22 miliardów dolarów. Przy czym, nie zawsze ta sytuacja jest jednoznaczna prawnie, jak choćby w przypadku nowego właściciela Banku Handlowego - czyli Citi Banku, który bez żadnego związku z umową prywatyzacyjną, przekazał do swojej nowojorskiej centrali dywidendę, która została wypracowana na rynku - także w czasie, gdy właścicielem Banku Handlowego był polski Skarb Państwa. Niestety, tego typu proceder możliwy jest, przy całkowitej akceptacji polskich instytucji nadzoru finansowego.

Drenaż transakcyjny

Kolejny kanał wywozu kapitału z Polski związany jest z tzw. cenami transakcyjnymi. Polega on na tym, że polskie firmy-córki w stosunku do swoich zagranicznych firm-matek prowadzą taką politykę rozliczania kosztów, że zawyża się ceny sprowadzanych surowców i półproduktów, które są tutaj poddawane procesowi uszlachetniania. Przy czym w Polsce produkuje się praktycznie po kosztach własnych, do tego dochodzi tańsza robocizna. Natomiast gotowy produkt, wyjeżdża z Polski z wygenerowanym zyskiem, tylko że jego wielkość ujawnia się dopiero poza granicami.

Pomimo tego, że istnieje nawet specjalna dyrektywa UE w sprawie przeciwdziałania takim praktykom, z której wynikają odpowiednie procedury i zalecenia. To jednak ani Ministerstwo Finansów, ani urzędy skarbowe, praktycznie nie prowadzą żadnych działań przeciwdziałających tej ścieżce wywozu kapitału.

Drenaż spekulacyjny

Trzecim sposobem transferu kapitału z Polski jest spekulacja finansowa i giełdowa na ogromna skalę. Jedną z metod takiej spekulacji jest oczywiście gra na giełdzie. Tutaj obowiązuje prosta reguła: ten, kto ma informacje i odpowiednio duże środki, może wygenerować zachowania mniejszych graczy giełdowych. Oczywiście cała operacja polega na tym, aby wycofać swoje aktywa w odpowiednim momencie i pozostawić całą rzeszę tych mniejszych graczy z jak największą stratą na rzecz zysku własnego.

Obecny kryzys światowy - wzmocnił jeszcze motywację do wywozu kapitału – by uzupełnić braki w macierzystych centralach firm, pozbawiając ten proceder jakichkolwiek zasad. Aby być skutecznym zastosowano na masową skalę tzw. opcję walutową. Ostatnio bardzo nagłośnioną w mediach - spekulację finansową.

Strategię opcji zastosowało kilkanaście banków i najczęściej chodziło w niej o oszukanie własnych klientów. Media opublikowały m.in. opracowanie na ten temat dr Mariusza Andrzejewskiego oraz analizę dr Pawła Karkowskiego, którzy zgodnie wykazują, że banki większość transakcji opcyjnych zawarły w momencie, gdy złoty był u szczytu aprecjacji i dla bankowców musiało być jasne, że lada chwila trend się odwróci i nastąpi deprecjacja. Co więcej, oferowano przedsiębiorstwom w pakietach opcje asymetryczne, jednostronnie korzystne dla banków, a czasem uzależniano nawet od nich przyznanie kredytu obrotowego.

Następnie, niektórzy z zagranicznych inwestorów dla rozkręcenia tej spekulacji ogłaszali złe prognozy dla rynku na najbliższy rok. Wreszcie realizując swoje opcje i kupując na polskim rynku walutę, uzyskali zysk będący różnicą pomiędzy wartością złotówki z lata i późnej jesieni ubiegłego roku, a przy okazji jeszcze bardziej obniżyli jej kurs. W rezultacie dochodzi dzisiaj do upadku kolejnych polskich firm i pogłębiania się kłopotów setek innych, a co za tym idzie mnożenia dziesiątek tysięcy - kolejnych bezrobotnych.

Skala zjawiska

Nie można określić precyzyjnie skali transferu kapitału z Polski, gdyż nikt tak naprawdę tego nie monitoruje. Jednak szacunkowo ocenia się wielkość tego zjawiska przynajmniej na 40 mld zł. Do tego dochodzi ujemne saldo w handlu zagranicznym, a więc dewizy, które musimy zapłacić, by zbilansować import z eksportem – co również jest szacowane na ok. 40 mld zł. W sumie zatem wielkość drenażu kapitału z Polski w 2008 roku wyceniana jest na ok. 80 mld zł.

Mariusz A. Roman

poniedziałek, 23 lutego 2009

Litwini kupują w Polsce!

Mieszkańcy Litwy coraz częściej tankują swoje samochody i robią zakupy w Polsce. Zaopatrzeni w taniego złotego masowo zjeżdżają do północno-wschodnich miast naszego kraju. Takich pielgrzymek nie spodziewały się władze litewskie, windując od nowego roku podatki na paliwa i produkty spożywcze.
Na parkingach przed każdym większym sklepem w Białymstoku czy Suwałkach pełno jest samochodów z litewskimi rejestracjami. W sklepach coraz częściej słyszy się mowę litewską. Na bazarach Litwini kupują w dużych ilościach mięso, masło, jajka, banany, cukier, chleb. Po dostawach towaru kolejki do kas w supermarketach mają po kilkadziesiąt metrów długości. Prawdziwe oblężenie przeżywają także polskie stacje benzynowe, gdzie w kolejkach stają także litewskie samochody ciężarowe, od stycznia nasz napędowy jest bowiem tańszy - nawet o 40 centów litewskich.
Jak donosi „Kurier Wileński” – codzienna polska gazeta na Litwie, przyczyną takiego stanu rzeczy jest olbrzymia różnica w cenach. I podaje: „przykładowo: kupując kilogram filetów z kurczaka w polskim supermarkecie trzeba zapłacić 8,35 lita, tymczasem w dowolnym litewskim sklepie za to samo mięso płaci się 15-17 litów. Podobnie jest z cenami na inne artykuły spożywcze, np. cukier: 2,00 – 2,50 lita za kilo. Jeszcze więcej można zaoszczędzić, kiedy się trafi na promocję”. Według „KW” produkty spożywcze wzrosły w ostatnim roku na Litwie o 16,4 proc. tymczasem w Polsce zaledwie o 5,9 proc.
W Kurierze możemy również przeczytać, że brak jest na Litwie informacji o stratach, jakie notują litewskie sieci handlowe. Jednak zdaniem litewskiego Instytutu Wolnego Rynku najbardziej groźnym zjawiskiem jest spadek sprzedaży oleju napędowego na litewskich stacjach paliwowych. Według Kaetany Leontjevej z IWR z powodu zmniejszenia obrotów na litewskich rynku paliwowym, do budżetu tej bałtyckiej republiki nie wpłynie co najmniej 200 mln litów. Akcyza według. IWR za tonę oleju napędowego w Polsce wynosi obecnie 800 litów, a na Litwie 1140 litów.
W 2009 roku podatek VAT na Litwie wzrósł z 18 do 19 proc. Ulgowy 5 proc. VAT na leki, świeże i mrożone mięso, ryby, owoce i warzywa wzrósł do 19 proc. Zwiększono także akcyzę na paliwo, alkohol i papierosy. Jednocześnie kurs euro do lita jest sztywny i na Litwie wciąż za jedno euro płaci się 3,45 lita. W polskich kantorach lity są sprzedawane po 1,4 zł. Podczas gdy jeszcze jesienią kosztowały 95 groszy.
Na załączonym zdjęciu z „KW”: Coraz więcej litewskich samochodów pod polskimi sklepami. Fot. Marian Paluszkiewicz

piątek, 20 lutego 2009

Gdynia: Spotkanie poświęcone żołnierzom wyklętym

W najbliższą sobotę 21. 02. 2009 r. o godz. 12:00 Klub „Gazety Polskiej” w Gdyni zaprasza na spotkanie z Piotrem Szubarczykiem (pracownik IPN w Gdańsku). Temat prelekcji: "mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” i inni bohaterowie II konspiracji niepodległościowej pierwszej powojennej dekady". Spotkanie odbędzie się w filii Miejskiej Biblioteki Publicznej przy Al. Marszałka Józefa Piłsudskiego 18 w Gdyni. Wstęp wolny.

Przyczynkiem do spotkania, jest 58 rocznica śmierci czterech wybitnych oficerów wileńskiej Armii Krajowej i powojennej antykomunistycznej konspiracji zbrojnej: ppłk Antoniego Olechnowicza „Pohorockiego”, mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, por. Lucjana Minkiewicza „Wiktora” oraz por. Henryka Borowskiego „Trzmiela”. Wszystkich ich stracono 8 lutego 1951 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie, po pokazowym procesie poprzedzonym okrutnym śledztwem przeprowadzonym przez komunistyczną bezpiekę. Spośród skazanych wilnian, największą sławę zyskał „Łupaszko”, dowódca V Wileńskiej Brygady AK (zwanej Brygadą Śmierci), a działającej w 1946 roku na terenie Pomorza Gdańskiego.
Podczas całej swojej działalności, oddziały V Wileńskiej Brygady AK wykonały ponad 230 akcji, z tego większość na terytorium Borów Tucholskich. Na terenie województwa gdańskiego w 1946 zlikwidowały 39 osób, w tym 18 funkcjonariuszy bezpieki. Pozostali to konfidenci UB, milicjanci oraz żołnierze, którzy polegli w walkach z poszczególnymi szwadronami. Akcje te, niemal sparaliżowały komunistyczną władzę na tych terenach, mimo jej blisko 100-krotnej przewagi liczebnej.

Więcej dowiesz się, wchodząc na stronę Klubu „Gazety Polskiej” w Gdyni (wejdź w zakładkę: najbliższe spotkania), patrz: tutaj.

You Tube: Major Łupaszko i jego żołnierze


Miliardy za opieszałość rządu

Opcje walutowe: 15 czy 50 mld zł strat ? Skutki finansowe kontraktów opcyjnych i tak poniesie Skarb Państwa, czyli podatnicy.
darmowy hosting obrazków

Rząd zapomniał bowiem w listopadzie 2007 r. wdrożyć unijnej dyrektywy MIFID, która zabezpieczała klientów banków przed nieuczciwym oferowaniem niekorzystnych instrumentów finansowych. W rezultacie - firmy, które stracą na opcjach, będą mogły dochodzić odszkodowania od państwa. Beneficjentami transakcji nie będą jednak banki w Polsce. Przeciwnie - mogą one znaleźć się w kręgu poszkodowanych, jeśli zabezpieczały swoje pozycje w zagranicznych bankach inwestycyjnych. To właśnie duże banki inwestycyjne amerykańskie i europejskie, operujące za pośrednictwem funduszy hedgingowych, dzisiaj zarabiają na opcjach miliardy.

W czwartek do redakcji "Wall Street Journal" skierował list szef Stowarzyszenia Przejrzysty Rynek Jerzy Bielewicz, wskazując, że globalni potentaci bankowi w sposób spekulacyjny destabilizują rynki Europy Środkowowschodniej. Komisja Nadzoru Finansowego wyceniła wartość kontraktów opcyjnych na 15 mld zł, ale nie brak głosów, że może to być nawet 50 mld złotych. Stratami zagrożone są tysiące firm, w tym spółki Skarbu Państwa.
Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza wyjaśnił, że przy osłabieniu złotego o każde 10 gr negatywna wycena zwiększa się o kolejny miliard złotych. Przy kursie 4,8 zł za euro, negatywna wycena opcji walutowych polskich firm wyniosła 15 mld zł. Szacunki KNF i tak są nieco bardziej optymistyczne w porównaniu z tymi, które np. przedstawił Zbigniew Jakubas. Właściciel Feroco stracił na opcjach ponad 100 mln zł i według niego polskie firmy mogły stracić nawet 50 mld zł. Szacuje się, że problem dotyczy kilku tysięcy przedsiębiorstw, np. Krośnieńskie Huty Szkła z powodu strat na opcjach musiały złożyć wniosek o upadłość.

W spółkach z udziałem skarbu państwa, dane dotyczące strat na opcjach mają zostać przedstawione najpóźniej w dniu zatwierdzenia budżetu na 2009 r. Ogólnie wiadomo jednak, że tego typy transakcje zawarło 48 państwowych spółek, z czego połowa poniesie z tego tytułu poważne straty. Straty z powodu negatywnej wyceny opcji poniosły m.in. Ciech (ponad 100 mln zł w 2008 r.), Zakłady Azotowe w Tarnowie (10-20 mln zł) czy Jastrzębska Spółka Węglowa. Ta ostatnia w 2008 r. straciła 5 mln zł, zaś w tym roku może być to nawet 100 mln zł.

czwartek, 19 lutego 2009

Polacy walczyli w Wietnamie !

Jakże często, wspominamy poległych żołnierzy polskich w różnych stronach świata - „za wolność naszą i waszą”. Szczególnie jest to widoczne podczas rocznicowych uroczystości przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, gdzie płoną znicze ku czci tych, którzy bronili Lwowa, nieba Anglii, bili się w Rosji, zdobywali Monte Cassino, walczyli w Afryce i na innych frontach. Staramy się o nich pamiętać, czcząc swoich bohaterów. Czy jednak o kimś nie zapomnieliśmy?

Niedaleko Memoriału Lincolna w Ogrodach Konstytucyjnych w Waszyngtonie, znajduje się Vietnam Veterans Memorial (Memoriał Wietnamskich Weteranów), gdzie na marmurowej, ogromnej płycie wyryto 58 132 nazwiska tych, którzy nie wrócili z wojny wietnamskiej. Większość z nich poległa, a około 1300 osób zakwalifikowano, jako zaginionych w akcji. Wystarczy, będąc tam, skierować wzrok na jakikolwiek fragment marmurowej płyty, żeby dostrzec polskie nazwiska: Robert Sowiński, Edward Kotowski, John Kozioł, Gerard Kasprzyk, Robert Kowalski, Thomas Zaremba, Ronald Jasiński, Wiliam Zalewski, Raymond Michałowski, Edward Babiarz, Dennis Mikołajczyk... To tylko pierwsze z brzegu przykłady. Lista polskich nazwisk jest bowiem bardzo długa. Dotychczas niewiele, lub zgoła nic, nie mówiło się o Polakach, którzy brali udział w wojnie wietnamskiej. Powszechnie panuje w Polsce opinia, że nie mieliśmy z nią nic wspólnego. Jakże błędne to jednak mniemanie.
darmowy hosting obrazków

Tymczasem w Wietnamie walczyli zarówno Amerykanie polskiego pochodzenia, jak i urodzeni w Polsce – naturalizowani później obywatele USA, a jak twierdzą niektórzy, także osoby mające jedynie stały pobyt w USA. Znalazło to odbicie na przykład w kilku filmach – z głośnym filmem pt. „Zielone Berety” na czele – o tematyce wietnamskiej, gdzie wielu bohaterów nosi polskie nazwiska.

W Wietnamie, o czym w ogóle się nie mówi, walczyło również 800 żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, w ramach sowieckich sił interwencyjnych. A więc, tak jak już to nieraz w zagmatwanej polskiej historii bywało, polscy chłopcy w różnych mundurach, w imię różnych celów, walczyli przeciwko sobie. Z tych 800 polskich żołnierzy, jakich komuniści wysłali do Wietnamu, wróciło zaledwie 74. Zamiast współczucia spotkały ich po powrocie, groźby i ostrzeżenia ze strony Służby Bezpieczeństwa. Nie wolno im bowiem było, o niczym, co zobaczyli na tej wojnie - mówić. Próbowano im zamknąć usta nie tylko groźbami, ale i wysokimi rentami, dlatego nadal nic o nich nie wiemy. Milczą bowiem do dzisiaj. Jeden z nich, zgodził się przed dwudziestoma laty (jednakże bez podawania swojego nazwiska, podpisując swoją notatkę pseudonimem KAP), przekazać krótką relację z jednego dnia swojej służby w Wietnamie. Została ona wtedy opublikowana, w ukazującej się poza cenzurą „Antymantyce” (Gdynia, nr 26, 1-15.12.1989) – piśmie Federacji Młodzieży Walczącej. Myślę, że warto ją przytoczyć w całości, zachowując oryginalną pisownię autora, dla bliższego zobrazowania strasznej żołnierskiej tragedii:
darmowy hosting obrazków

„- Za dwadzieścia minut będzie świt. Kolumna rusza na północ. Po godzinie dojeżdżamy do wioski, pada rozkaz: „z wozu!”. Od dwóch miesięcy jesteśmy używani jako piechota. Ostatnio „05” jest w niełasce. W sztabie koledzy mówią, że chcą nas wykończyć. Z 800 zostało nas zaledwie 120-tu, a ilu jeszcze zginie...? Otoczyliśmy dom – za 5 sekund ATAK... Już wbiegam do lepianki, broń odbezpieczona. Wewnątrz sześciu żołnierzy USA – myją się. Zaskoczenie całkowite. Jeden z nich (ok. 19 lat) rzucił się do broni, ułamek sekundy i sześć trupów leży na ziemi. Kolejne zadanie wykonano. Ogólny stan strat 60-ciu zabitych, 23-ech rannych. Śmigłowiec gotowy do odlotu. Na pokładzie ranni rodacy. Unosi się na wysokość 4-5 metrów. Z pobliskiej wioski wybiega Wietnamka – przeraźliwie krzyczy, wtem ciska białą paczkę w stronę śmigłowca. Eksplozja, pełno dymu, sprawczyni ucieka. Oddajemy strzały, które za moment milkną. Nadlatuje pilot drugiego helikoptera, jest ok. 30 metrów od Wietnamki. „On zwariował” – krzyczy starszy lejtnant. Maszyna nachyla się niebezpiecznie. Nagle wirnik uderza dziewczynę, części ciała lecą na wszystkie strony. Ktoś wymiotował. Wskakując do wozu zobaczyłem na masce zakrwawioną dłoń”.

Przytoczona relacja oraz inne fakty świadczą dobitnie, że wojna w Wietnamie to w jakimś stopniu także i polska sprawa, naznaczona polską krwią. Wprawdzie, ówczesne władze komunistyczne w Polsce, poparły wtedy Wietkong oraz gościły na polskiej ziemi wielu wietnamskich uchodźców, a sama wojna wciąż budzi różne refleksje, to jednak pozostaje jeden niezaprzeczalny fakt: Polacy walczyli w Wietnamie. Powinniśmy o tym wiedzieć i pamiętać.

Mariusz A. Roman

Na załączonych zdjęciach: m.in.: Vietnam Veterans Memorial w Waszyngtonie.
Ballad of the Green Berets - Different versions Part 1

wtorek, 17 lutego 2009

FMW: Pomoc dla "Młodej" - Ratujmy Ankę !!!

Ania Jędrzejewska - "Młoda", to nasza koleżanka z czasów, gdy wspólnie walczyliśmy o wolność i niepodległość w naszym kraju. Ania wywodzi się z Harcerstwa, co jest konsekwencją jej pochodzenia ze starej, patriotycznej gdańskiej rodziny. W Federacji Młodzieży Walczącej zaczęła działać w 1986 roku. Zajmowała się m.in. kolportażem prasy niezależnej. W maju i sierpniu 1988 roku czynnie uczestniczyła w strajkach: najpierw na Uniwersytecie Gdańskim, a następnie w Stoczni Gdańskiej, Stoczni Remontowej i Stoczni Północnej. Po przemianach 89 roku została wybrana przewodniczącą Niezależnej Unii Młodzieży Szkolnej (NUMS).

Ania była redaktorem pisma szkolnego "MILO nr 9” (IX LO w Gdańsku) oraz środowiskowego pisma „Wiatr od Morza” (FMW-RSZ). Wielu z nas pamięta Młodą jako roześmianą dziewczynę. I taka jest do dzisiaj. Ma trójkę wspaniałych dzieciaków. Apetytu na życie, mógłby jej niejeden pozazdrościć. Jednak, dzisiaj Anka ma zupełnie inny problem niż otaczający ją totalitaryzm… Dzisiaj Anka musi się zmagać ze złośliwym nowotworem. Nikt z nas nie lubi złośliwców, a zwłaszcza takich, którzy chcą naszą radość życia zmienić w koszmar, pomóżmy zatem Ani żyć. Wesprzyjmy ją w jej walce !!!
darmowy hosting obrazków

Apelujemy o pomoc i wsparcie. Anka mieszka w Gdańsku, potrzebne są pieniądze na leczenie, jak i kontakty, wsparcie lekarzy. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy by dać jej szansę, przynajmniej na wychowanie dzieci. Prosimy Was, pomóżcie. - Jeszcze nigdy nie czułem takiej pustki, takiego bólu, bo Ankę znam i aż strach pomyśleć, że jej płomyk życia dogasa - powiedział Robert Kwiatek, prezes Stowarzyszenia Federacji Młodzieży Walczącej.

Prosimy o kontakt na nasz adres: kontakt@fmw.org.pl; tel. kom.: 0504 128 289;

Zbieramy również środki finansowe na wsparcie jej walki z nowotworem. Wszelkie wpłaty prosimy kierować na konto naszego Stowarzyszenia, z dopiskiem Anka. Numer konta: 90 1050 1764 1000 0023 2582 8545; ING Bank Śląski S.A. O/Gdańsk-Oliwa.

Na załączonym zdjęciu: Od Prawej Adrian Matusiak, Anka "Młoda" Jędrzejewska, Mariusz Sieraczkiewicz "Szary", Przemysław Gosiewski - Zjazd NUMS.

sobota, 7 lutego 2009

Gdynia: świadectwo dumy i chluby


„Tutaj się kończy morze, a Polska zaczyna (...),
Biało-czerwony odkrył się proporzec Gdynia.”

Witold Zechenter

Dziesiątego lutego minie kolejna rocznica urodzin Gdyni. Przed 83 laty, na mocy rozporządzenia Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej, nadano kaszubskiej wiosce rybackiej, znanej od 750 lat, prawa miejskie. Niewiele lat potem z woli i czynu patriotycznego całego narodu, miasto wyrosło na metropolię, a port stał się największym portem na Bałtyku. Gdynia w pamięć pokoleń wpisała się z chlubą jako symbol II Rzeczpospolitej, wyśnione marzenie Polek i Polaków, których tradycje morskie, tak żywo, po latach niewoli, to miasto i port urzeczywistniało.

Na ślady pierwszego osadnictwa w okolicach dzisiejszej Gdyni natrafiamy już w czasach starożytnych ok. 65 do 500 r. p.n.e. na Oksywiu, o czym świadczą liczne wykopaliska oraz najstarszy trakt handlowy na terenie miasta, obecna ul. Płk Dąbka. W czasach tych powstała specyficzna organizacja plemienna nazywana przez archeologów kulturą oksywską. W wiekach VII – XIII istniał na Oksywiu, usytuowany na stromym brzegu cypla oksywskiego, warowny gród naczelnika wspólnoty terytorialnej, później stając się siedzibą administracji książęcej. Na Oksywiu powstała także jedna z najstarszych parafii na Pomorzu Gdańskim, powstała z całą pewnością jeszcze przed 1224 rokiem. Do parafii oksywskiej należały wszystkie wsie zlokalizowane na Kępie Oksywskiej oraz kilka innych położonych na tzw. Pradolinie Kaszubskiej i nieco poza nią. Wśród nich były m.in. Gdynia, Redłowo i Witomino, a więc oksywska struktura kościelna obejmowała już wtedy, rozległe tereny dzisiejszego miasta. Na pierwszą wzmiankę o osadzie o nazwie Gdina, ad Gdinam w zapisach źródłowych natrafiamy w dokumentach biskupa Wolimira już z 1253 roku. Przechodziła ta osada przez lata z rąk panów i rycerzy, którzy wreszcie przekazali ją - „aby zapewnić zbawienie duszy swej i swych rodziców” zakonnikom klasztoru w Kartuzach, których własnością pozostaje aż do I rozbioru Polski.

Ludność kaszubska zamieszkująca tą osadę, była znana od wieków z przywiązania do wiary i Korony Polskiej. Podczas sporu katolickiego króla Stefana Batorego z protestanckim Gdańskiem tłumy gdańszczan, chcąc zlikwidować punkty oporu króla, spaliły w 1576 roku Gdynię, Kolibki i Sopot oraz inne wsie nadmorskie. W 1634 roku hetman Stanisław Koniecpolski a następnie inżynier wojskowy Jan Pleitner zaproponowali królowi Władysławowi IV budowę w okolicach Gdyni portu wojennego, ostatecznie skończyło się na budowie Władysławowa, ale pomysł zrealizowano w trzy wieki później...

darmowy hosting obrazków

Podczas zaborów ludność kaszubska Gdyni, nie dała się zgermanizować trwając w wierze i tradycji swych Ojców, dając świadectwo polskości tych ziem. Do gdyńskiego mitu wpisał się nieodwołalnie, działacz polonijny i niepodległościowy z przełomu dwóch ostatnich stuleci Antoni Abraham, który świadczył i domagał się przyłączenia ziemi pomorskiej do Macierzy na konferencji pokojowej w Wersalu.

W konsekwencji tych i wielu innych zdarzeń Polska w 1920 roku uzyskała bezpośredni dostęp do Bałtyku, część ziemi kaszubskiej włączając bezpośrednio do państwa polskiego. Rodząca się po 123 latach niewoli Rzeczpospolita, budująca zręby swojej państwowości z trzech zaborów, jak powiewu świeżego powietrza potrzebowała kontaktu ze światem, zwłaszcza, że dostępu do niego broniła niemiecka buta, ograniczając jak tylko można, polskie prawa do Gdańska. Paradoksalnie o potrzebie przyspieszenia budowy portu wojennego a potem handlowego zadecydował splot wydarzeń międzynarodowych, w tym wybuch w 1925 roku wojny celnej z Niemcami, oraz strajk górników angielskich w 1926 roku...

Szansę powstałą w wyniku tego splotu wydarzeń potrafił bardzo umiejętnie wykorzystać minister przemysłu i handlu inżynier Eugeniusz Kwiatkowski. Wysunięta przez niego teza: „...że słupy cywilizacji starożytnej i współczesnej stawiane były przez te społeczeństwa, które dzierżyły prymat w sprawach morskich”, w latach trzydziestych szybko zyskała powszechną akceptację. Popularyzacji idei państwa morskiego służyły bardzo liczne wydawnictwa Ligi Morskiej i Kolonialnej, obchody Świąt Morza, ale nade wszystko dostrzegane przez cały naród polski, realne osiągnięcia z wykorzystania dostępu do morza. W konsekwencji, pomimo ogólnoświatowego kryzysu, w ciągu zaledwie kilkunastu lat, Gdynia z małego portu rybackiego stała się jednym z najnowocześniejszych i uniwersalnych portów na świecie.


darmowy hosting obrazków

Równocześnie, bardzo żywiołowo rodziło się miasto, które jeszcze w 1921 roku liczyło zaledwie 1300 mieszkańców, a w 1938 roku było już 125-tysieczną metropolią. Z Gdynią nierozerwalnie związała swoje losy Marynarka Wojenna. Gdynia stała się i tak jest do dzisiaj, siedzibą dowództwa Marynarki Wojennej oraz jej główną bazą morską.

Gdynia broniąc honoru Polaka i Kaszuby podczas II wojny światowej stała się również miastem bohaterskim i niezłomnym. Wtedy to, tak nieliczni obrońcy miasta w osamotnieniu odpierali nawałę germańską w 1939 r. Następnie dziesiątki tysięcy gdynian zostało wysiedlonych ze swojego miasta, ale Ci, którym udało się pozostać – walczyli dalej. Działając w konspiracji w Gryfie Pomorskim, Armii Krajowej, oraz w Tajnym Hufcu Harcerzy, tak wielu patriotów oddając swoje życie dla Polski, dawało świadectwo honoru, nie po raz ostatni w historii... Gdynia nigdy bowiem nie szczędziła krwi. Także po wojnie, tak wielu niezłomnych, oddało swoje życie na ulicach miasta w 1970 roku oraz tragicznym okresie stanu wojennego. Wielu Gdynian przeszło kazamaty i cierpienia. Jednak w trudzie i znoju, pocie i wyrzeczeniach powstało miasto piękne, niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju.

Gdynia jest niewątpliwie „miastem z morza i z marzeń”, miastem o ogromnym potencjale, które wzrosło z czynu patriotycznego całego narodu. Gdynia jak żadne inne miasto w Polsce jest związana z morzem i gospodarką morską. Powstała przecież jako morskie okno na świat. Klimat tego miasta przyciągał zawsze do niego ludzi kreatywnych, dynamicznych i przedsiębiorczych, którzy w tym mieście i dla niego pracowali, osiągając przeróżne życiowe sukcesy. To im Gdynia zawdzięcza swój obecny kształt, to oni są twórcami jej sukcesów i to im właśnie przysługuje niezbywalne prawo do decydowania o jej dalszych losach. Pisząc te słowa myślę o wszystkich mieszkańcach, których los związał w ciągu ostatnich 83 lat z Gdynią. Wszyscy tutaj mieszkający, możemy być dumni i szczycić się tym, że związaliśmy się z miastem o takiej tradycji oraz wielowiekowej historii. Mieszkamy w mieście, które jest chlubą Polski.

Mariusz A. Roman

Na załączonych zdjęciach: Herb Gdyni; Kartka z 1906 r. przedstawiająca najstarszy i zabytkowy kościół gdyński św. Michała Archanioła w Oksywiu; Dworzec Morski, przed nim nabrzeże Francuskie, 1936-1939 r.

środa, 4 lutego 2009

Gdyński duszpasterz misjonarzem na Białorusi

Ks. Andrzej Bulczak od dziecka marzył aby zostać misjonarzem. Pierwszy raz na Wschodzie był w Nowogródku w 1994 r. Później coraz częściej jeździł na Kresy, odwiedzając najczęściej Litwę i Białoruś. – Urzekła mnie życzliwość tamtejszych ludzi, ich doświadczenie życiowe oraz odradzanie wiary katolickiej – podkreśla dzisiaj Ks. Andrzej. Zrozumiał wtedy, jak wielkie potrzeby misyjne są zwłaszcza na Białorusi, gdzie po latach bezwzględnej, komunistycznej walki z Kościołem, odradza się jednak życie duchowe. I tak gdyński kapłan od grudnia ub. roku jest duszpasterzem parafii katolickiej w Czasznikach (diecezja Witebska) na Białorusi.

Czaszniki leżą na rzeką Ułą, w czasach I Rzeczpospolitej wchodziły w skład województwa połockiego. Obecnie są miastem rejonowym w obwodzie witebskim na Białorusi. Miejscowość znana jest przede wszystkim z dwóch znakomitych zwycięstw na polach iwańskich, jakie odniosły wojska Wielkiego Księstwa Litewskiego nad armią rosyjską w 1564 oraz 1567 r. W roku 1580 król Stefan Batory zatrzymał się tutaj z wojskiem, odbył naradę wojenną i przyjmował posła carskiego podczas kampanii wielkołuckiej, będącej częścią wojny polsko-rosyjskiej 1577-1582. Rozegrały się tutaj również dwie bitwy na przełomie października i listopada w 1812 r. podczas odwrotu wojsk napoleońskich spod Moskwy, kiedy to marszałek Oudinot pokonał oddziały rosyjskie dowodzone przez Wittegnsteina.

darmowy hosting obrazków

Pierwotnie na wzgórzu czasznickim wznosił się zamek książąt Potockich, następnie na jego ruinach Zygmunt Słuszka, chorąży litewski, wzniósł w 1674 kościół i klasztor dominikański. Świątynia ta została przebudowana w 1786 r. w stylu barokowym i była jedną z najpiękniejszych kościołów dominikańskich na Kresach. Klasztor słynął ze swojej bogatej biblioteki. Razem z dominikanami w Czasznikach posługiwały siostry – mariawitki. Parafia czasznicka, w XIX wieku liczyła ok. 1500 osób i obejmowała swoim zasięgiem filię kościoła folwarku Ciapino oraz kaplice w Zamoszu, Iwańsku, Łuciszy, Medycy, Pauli i Szełkowszczyźnie, a także kaplicę na cmentarzu parafialnym. Ta ostatnia, drewniana, szybko uległa zniszczeniu i jako katolicka świątynia nigdzie nie jest wspominana.

Po usunięciu przez władze zaborcze dominikanów w roku 1842 r. parafię obsługiwali księża diecezjalni, aż do całkowitego jej zniesienia w 1868 r. Klasztor sióstr mariawitek został zlikwidowany w 1845 r. Zamknięty blisko 20 lat kościół władze carskie przekazały w końcu prawosławnym. Katolicy w Czasznikach, pozbawieni własnego kościoła o który walczyli przez dłuższy czas, zostali przyłączeni do parafii w Bieszankowiczach.

W czasach sowieckich - piękną, barokową budowlę, przemianowaną na cerkiew - zdewastowano, a w końcu w latach sześćdziesiątych ub. wieku, zrównano ją z powierzchnią ziemi. Dziś, na jej miejscu znajduje się szkoła. Zawieruchę dziejową przetrwała jedynie szczątkowo wspólnota katolicka w Czasznikach. 21 marca 2001 r. zaledwie dwadzieścia jeden osób złożyło do władz białoruskich w Witebsku podanie o zarejestrowanie parafii w Czasznikach. Podanie zostało przyjęte. W ten sposób rozpoczął się nowy proces odradzania życia duchowego.

Ostatni właściciel, Czaszniki i Pomorze

Dobra czasznickie pierwotnie należały do książąt Łukomskich, a od końca XVI wieku były kolejno własnością Kiszków, Sapiechów, Kazanowskich, Słuszków, Potockich, Łopottów, a wreszcie Wołodkowiczów, którzy przetrwali tutaj do rewolucji bolszewickiej w Rosji. Ostatnim właścicielem tych dóbr był Wincenty Wołodkowicz rezydujący w Iwańsku.

Wincenty Wołodkowicz, należał do najbogatszych ziemian na Białej Rusi. Należało do niego ponad dwadzieścia wsi, w tym kilka miasteczek, a także: młyny, tartaki, gorzelnie, huta szkła, wielka papiernia i fabryka sukna. W dworze była elektryczność i telefon - wówczas wielka rzadkość. O Wołodkowiczowskiej fortunie niech świadczy chociażby i taki fakt, że ich córka, Maria, zwana przez bliskich Marielką, po ukończeniu studiów medycznych otrzymała od rodziców w prezencie szpital w Wilnie, aby nie musiała być zdana na łaskę obcego pracodawcy.

Wołodkowiczowie byli spokrewnieni z takimi rodami kresowymi, jak: Druckimi-Lubeckimi, Tyszkiewiczami czy Horwattami. Siostra żony Wincentego - Aniela z Hartinghów, była żoną prawnuka sławnego posła Tadeusza Rejtana, który podczas sejmu w 1773 roku przeciwstawił się rozbiorowi Polski, co tak sugestywnie utrwalił na płótnie Jan Matejko. Być może dlatego wielką wagę przykładali oni do pamiątek z przeszłości, dzięki czemu powstała bogata kolekcja broni, sreber, dokumentów itp. W tym wypadku Wincenty kontynuował dzieło swoich przodków. Od 1914 r. rozpoczął tworzenie zbiorów muzealnych, do których trafiały przedmioty znalezione pod miasteczkiem Czaszniki, gdzie rozegrało się kilka wspomnianych wcześniej bitew. Nic więc dziwnego, że Andrzej Romanowski w książce pt. "Pozytywizm na Litwie” zaliczył Wołodkowicza do "ratowników pamiątek”.

Wincenty Wołodkowicz herbu Radwan - rzeczywisty radca stanu, deputowany szlachty z powiatu lepelskiego i były sędzia honorowy - miał wzorem swoich bliskich życia dokonać na Kresach Wschodnich, w rodzinnych dobrach. Z Iwańska - głównej siedziby rodu, wygoniła go jednak rewolucja bolszewicka i traktat ryski. Na tułaczy dom, może wzorem Edwarda Wojniłłowicza prezesa Mińskiego Towarzystwa Rolniczego, wielkiego autorytetu moralnego dla Kresowian, wybrał pomorskie miasto Bydgoszcz. Zamieszkał tam wraz z żoną Zofią z Hartinghów na początku lat dwudziestych XX wieku, najpierw przy ul. Pomorskiej, potem w kamienicy przy ul. Libelta 10. Tam też zmarli. Wincenty w 1927 r. w wieku 81 lat. Rok później jego 75-letnia żona. Następnie rodzina kupiła willę przy ul. Kozietulskiego 6. Tam mieszkał syn Wołodkowiczów Hieronim z ich wnukiem - Henrykiem.

(Informacje nt. rodziny Wołodkowiczów zaczerpnięte zostały z tekstów p. Gizeli Chmielewskiej zamieszczonych w bydgoskiej „Gazecie Pomorskiej” pt. "Karabela z rubinami" oraz „Historyczny adres: Kołłątaja 2/Libelta 10").

I chociaż dzisiaj, na ziemi pomorskiej nie mieszka już nikt z tego rodu, to kto wie, być może przyjazd do Czasznik księdza z Gdyni, urodzonego na Pomorzu, jest spłatą pewnego historycznego długu, zaciągniętego wcześniej wobec mieszkańców tej umordowanej komunistycznymi prześladowaniami ziemi.

Odrodzenie kościoła na Białorusi

Prześladowania katolików na Wschodzie trwały przeszło 200 lat, rozpoczęły się po ostatnim rozbiorze Rzeczpospolitej w 1795 r. i trwały z różnym natężeniem niemalże do końca XX wieku. W latach 1830-1870 r. zamknięto prawie wszystkie szkoły i klasztory katolickie. W 1839 r. został zlikwidowany kościół unicki. Rozpoczęło się przymusowe przechodzenie ludności na prawosławie. Z kolei rewolucja bolszewicka przyniosła ze sobą przymusową ateizację życia społecznego, szczególnie znienawidzony w ZSRR był kościół katolicki. Fala represji przeciwko Kościołowi katolickiemu i duchowieństwu osiągnęła w BSSR szczyt w 1939 r., kiedy to zostały zamknięte prawie wszystkie świątynie, a w dziesięciu formalnie nie zamkniętych nie było ani jednego księdza. Została wtedy eksterminowana znaczna ilość kapłanów. Po śmierci Stalina prześladowania katolików trochę osłabły, ale się nie zmieniły. Jednak w tych ciężkich warunkach życie religijne zaczęło się powoli odnawiać, aż nabrało ogromnego przyśpieszenia po rozpadzie Związku Radzieckiego.

Obecnie na Białorusi życie katolickie toczy się w czterech diecezjach, na terenie których działa 400 parafii. Pracuje w nich kilkuset kapłanów oraz sześciu biskupów, którzy swą pracą duszpasterską obejmują przeszło milionową rzeszę wiernych. W dużej części praca ta ma nadal charakter misyjny, z uwagi na ogromne spustoszenie duchowe, jakie pozostało po czasach realnego komunizmu. Wciąż brakuje kapłanów, gdyż działają jedynie dwa seminaria w Grodnie i Pińsku. Dlatego tak istotną jest pomoc, jaką dla odrodzenia kościoła katolickiego na Białorusi, niosą kapłani przybywający z Polski. Jednym z nich jest Ks. Andrzej Bulczak, który w grudniu ub. roku został oddelegowany do pracy w Czasznikach z archidiecezji gdańskiej.
darmowy hosting obrazków

Ks. Andrzej Bulczak otrzymał święcenia kapłańskie 17 czerwca 2000 roku w Gdańsku, a przez ostatnie 5 lat był wikariuszem w parafii Św. Józefa w Gdyni Leszczynkach, gdzie opiekował się m.in. Liturgiczną Służbą Ołtarza i przygotowywał młodzież do sakramentu bierzmowania. Był katechetą w Zespole Szkół Chłodniczych i Elektronicznych w Gdyni. Od października 2004 pełnił również funkcję Diecezjalnego Duszpasterza Służby Liturgicznej. Od początku grudnia 2008 r. pracuje jako misjonarz na Białorusi. Swoją pracą duszpasterską obejmuje tam oprócz Czasznik, m.in. również oddaloną o 35 km wieś – Wiesiołkowo, założoną przez polskich osadników przybyłych na ziemię witebską pod koniec XIX wieku z okolic Krakowa.

Nowy kościół i duszpasterz w Czasznikach

Praca duszpasterska w Czasznikach ruszyła tak naprawdę 8 lat temu, kiedy odprawiono tam pierwszą mszę. Wcześniej jeżdżono kilkadziesiąt kilometrów do kościoła w Lepielu. W ciągu roku staraniem Księdza Jacka (także przybyłego z Polski), oraz samych parafian, zakupiono kawałek ziemi i wybudowano w Czasznikach kaplicę, w zasadzie mały kościółek, przy ulicy Lenina 34. Ks. Andrzej jest szóstym jej proboszczem, ale jednocześnie pierwszym kapłanem, który będzie przebywał w Czasznikach na stałe. Jest tam zaledwie od miesiąca, ale już się pojawiła strona internetowa parafii Przemieniania Pańskiego w Czasznikach, która informuje m.in. o tym, że odprawiana jest tam codziennie msza święta, przybliża ona także historie oraz dokumentuje życie parafii.
darmowy hosting obrazków

Adres Strony: Parafii Przemienienia Pańskiego w Czasznikach

Ks. Andrzej w połowie stycznia przebywał w swojej macierzystej parafii św. Józefa w Gdyni, gdzie nadal jest rezydentem. Gdyńska parafia roztacza opiekę zarówno duchową jak i materialną nad jego posługą misyjną. Podczas niedzielnej homilii – głoszonej 18 stycznia br. w kościele na Leszczynkach, Ks. Andrzej przybliżył wiernym realia życia Kościoła na Białorusi. Opowiadał o swojej pracy w Czasznikach, o odradzaniu się życia duchowego, jak z każdym dniem rozrasta się wspólnota parafialna.
- Pewnego dnia przyszedł do kościoła milicjant białoruski – mówił Ks. Andrzej. - W pierwszej chwili pojawiło się przerażenie, ale po chwili wyjaśnił, że chciałby się wyspowiadać. Każdy dzień spędzony w Czasznikach utwierdzał mnie, jak bardzo potrzebna jest tam stała obecność kapłana.

Bożonarodzeniową Szopkę parafianie wznieśli przed kaplicą, niemalże przy samej ulicy, aby dać tym większe świadectwo swojej wierze. Tymczasem okazało się, że właśnie ten znak spowodował przybycie kolejnych wiernych do kościoła. Modlitwę podczas odprawionej w Czasznikach pasterki, uświetnił czteroosobowy chór zorganizowany już przez księdza Andrzeja.
darmowy hosting obrazków

Homilia Ks. Andrzeja wywarła duże wrażenie na wiernych z parafii Św. Józefa w Gdyni, gdzie jeszcze tak niedawno był wikariuszem. Po każdej mszy świętej hojnie składali przy wyjściu z kościoła dar materialny dla wspólnoty parafialnej w Czasznikach. I nic w tym dziwnego, wszak tamtejszy kościół organizuje się niemalże od podstaw. Powraca do życia po blisko 140-letniej przerwie. Kto wie, być może dzięki gdyńskiemu misjonarzowi powróci do swojej dawnej chwały i znaczenia?

Póki co, w okazjonalnie wydanej ulotce, wspólnota parafialna w Czasznikach: „Wszystkim wpierającym modlitwą i ofiarą składa serdeczne „Bóg zapłać”, dlatego pragnącym przyłączyć się do wsparcia parafii na Białorusi podajemy numer konta Ks. Andrzeja Bulczaka: mBank, Bankowość Detaliczna BRE Banku S.A. 07 1140 2004 0000 3902 3287 6620 z dopiskiem – Czaszniki.

Mariusz A. Roman


Na załączonych zdjęciach: Kościół dominikański w Czasznikach – zdjęcie z początku XX wieku; Zofia i Wincenty Wołodkowiczowie, na fotografii wykonanej w latach 20 ub. wieku w Bydgoszczy; Ks. Andrzej koncelebruje mszę świętą w Czasznikach; Winieta strony internetowej parafii w Czasznikach; Współczesna kaplica i Bożonarodzeniowa szopka w Czasznikach.