piątek, 24 kwietnia 2009

Wałęsa naprawdę działał w symbiozie z komuną

„- Może niezręcznie kogoś wsypałem, ale nie byłem agentem” – ta nieoczekiwana deklaracja samego Lecha Wałęsy z końca ubiegłego tygodnia, spowodowała zmianę optyki, wśród osób broniących w dyskursie publicznym byłego prezydenta. We wczorajszym wywiadzie zamieszczonym na łamach „Rzeczpospolitej”, pod jakże wymownym tytułem „Wałęsa naprawdę wykiwał komunę” Arkadiusz „Aram” Rybicki, poseł oraz przewodniczący PO w Gdańsku, mówi m.in.: „ - To człowiek, który wykiwał komunę. Kroki w bok, o których mówiłem, wszelkie jego błędy, są całkowicie marginalne i drugorzędne”.
Jednocześnie Arkadiusz Rybicki gloryfikuję przywódcę „Solidarności”, wypowiadając się kilkakrotnie, niejako w imieniu całej gdańskiej opozycji. Jak choćby w tym fragmencie: „- A jednocześnie nocą przychodzimy my (do Lecha Wałęsy – przypis autora), ludzie gdańskiej opozycji, i w tym samym mieszkaniu odbywamy narady”. Wystawiając zarazem nie najlepsze świadectwo nie tylko gdańskiej opozycji, ale i wszystkim uczciwym ludziom żyjącym w PRL, stwierdza bowiem m.in.: „- Takie czy inne gratyfikacje z powodu współpracy z systemem komunistycznym mieli wszyscy obywatele PRL. Przecież żyliśmy w tamtym kraju”. Określając zasady, na jakich powinno pisać się dzisiaj o Wałęsie, autor zgadza się, że wcale nie trzeba pisać tylko w sposób hagiograficzny. Dodając jednocześnie: „- Trzeba tylko sięgnąć do rozmaitych źródeł, które ukażą całą jego osobowość. A nie tylko babrać się w ubeckich papierach. Warto porozmawiać z ludźmi, którzy znali Wałęsę”.

darmowy hosting obrazków

Zachęcony ostatnim stwierdzeniem posła Rybickiego, jako że mam własne doświadczenia (patrz tutaj) z Lechem Wałęsą, a w tzw. opozycji (nie lubię tego określenia gdyż opozycja to działalność w systemie demokratycznym, a nie totalitarnym) działałem dość intensywnie, zwłaszcza w drugiej połowie lat 80-tych i to także w Trójmieście. Wcale nie posiłkując się „ubeckimi papierami”, a jedynie prasą podziemną wydawaną wtedy, przez niezależne i działające w konspiracji organizacje młodzieżowe, pragnąłbym także odnieść się do przedmiotu omawianego w wywiadzie z Arkadiuszem Rybickim.
Jaką Wałęsa prowadził grę?
Mówiąc o Wałęsie z początku lat 1970, poseł Rybicki wspomina: „- Był złamanym, zastraszonym człowiekiem. Człowiekiem, który prowadził grę z komuną. Grę, którą wygrał”. Tyle tylko, że obraz Lecha Wałęsy z tamtych lat zaczerpnięty choćby tylko z jego własnej autobiografii pt. „Droga Nadziei” rysuje się zgoła inaczej. Zwłaszcza opis wydarzeń z grudnia 1970 roku, któremu poświęcony został jeden rozdział tej książki, daje dużo do myślenia. Zwróciła uwagę na ten przyczynek, w swojej recenzji tej autobiografii p. Wiesława Kwiatkowska, znana badaczka wydarzeń z grudnia 1970 na Wybrzeżu, a w latach 1980-1981 członek sekcji historycznej przy Zarządzie Regionu „Solidarności” w Gdańsku. Czytamy w jej końcowym podsumowaniu m.in.: darmowy hosting obrazków
„(...) Wyobraźmy sobie, że robotnik ubrany w kufajkę i stoczniowy kask (we wtorek, około południa, mąż przyszedł na chwilę do domu (...) Był w kasku, roboczym drelichu i kufajce – mówi D. Wałęsowa) znalazł się razem z wycofującym się oddziałem funkcjonariuszy w budynku komendy. Załóżmy, że zamiast od razu go skopać, zamykają w celi, bo nie mają czasu na błahostki – to można byłoby zrozumieć. Jak jednak wytłumaczyć, że nie tylko go nie izolują, ale:
  1. Odpowiadają na pytanie: „kto tu dowodzi”;
  2. Prowadzą do gabinetu dowodzenia;
  3. Podają tubę, żeby przemówił do zgromadzonego tłumu (nie wiedzą przecież, co powie, może to jakiś desperat, który zamierza dać hasło do ataku?);
  4. Ulegają argumentacji anonimowego stoczniowca (polegającej na: „(...) przyszliśmy po naszych. Jeśli zostaną zwolnieni, zakończy się spokojnie, bo my nie chcemy walki”) i upoważniają go do oświadczenia przez tubę, że „milicja zgadza się wypuścić naszych i nie będzie z nimi walczyć”.

Gdyby nie to, że są świadkowie, którzy Wałęsę w oknie KM MO widzieli, sądziłabym, że sobie to wszystko wymyślił. Tylko, po co? Aby udowodnić, że niemal od urodzenia był „non violans”? Być może, ale uwierzy w to chyba tylko nie znający naszego systemu rządzenia czytelnik z zachodu.

(...) Wycofawszy się z komendy („zrozumiałem, że tę akcję przegrałem”), odpocząwszy nieco w domu, włącza się ponownie do akcji. (...) I znowu trudno zrozumieć, dlaczego, zamiast podejść do jedzących i pijących zrabowane artykuły robotników (mówi o nich „wiara”, więc są to robotnicy) i – posiadając taki dar przekonywania, że ulega mu nawet ZOMO – nakłonić, aby zachowali się tak, jak według niego powinni, spieszy do milicjantów? Spotkany w komendzie major rozmawia z nim jak równy z równym, wskazuje mu dowodzącego akcją cywila, ten pokazuje Wałęsie przygotowania do walki i pyta, jak ma dalej postępować. Wreszcie przekonany argumentacją – „Polak do Polaka będzie strzelał?”, wstrzymuję akcję.

Wszystko to jest trudne do pojęcia. Nawet zakładając, że trzy lata wystarczy, człowiekowi przybyłemu z wiejskiego POM-u (miał lat 24, gdy w 1967 r. rozpoczął pracę w Stoczni Gdańsk) na wżycie się w nowe środowisko, nie był powszechnie znany – stocznia zatrudniała ponad 18 tysięcy ludzi. Ze szczególną zawziętością represjonowano przy tym w grudniu 1970 roku stoczniowców - bo pierwsi zaczęli, należało więc dać im nauczkę. Rozwiązano wtedy tylko dwa zakłady - właśnie stocznie (gdańską i gdyńską) i przyjmowano na nowo tylko „zweryfikowanych”. Jak więc zrozumieć sposób traktowania Wałęsy przez milicję? Nie podejmuję się tego wyjaśnić”.

(Całość, tej jakże wymownej recenzji została opublikowana m.in. we wspólnym, specjalnym wydaniu dwóch pism bezdebitowych: „Solidarność i Niepodległość” nr 2, pismo Niepodległościowej Partii „Solidarność” oraz „Antymantyka” nr 30, pismo Federacji Młodzieży Walczącej. Specjalny numer tych dwóch pism nosił nieprzypadkowo datę 20 marca 1990 roku, w tym bowiem dniu Senat UG postanowił o wręczeniu doktoratu honoris causa – Lechowi Wałęsie. I jak czytamy w jego zapowiedzi: „powstał w wyniku buntu studentów UG” na wręczenie tego wyróżnienia Wałęsie. Był on następnie masowo kolportowany na gdańskim uniwersytecie, m.in. podczas uroczystości nadania doktoratu Wałęsie, w auli Wydziału Ekonomiki Transportu UG. )

Pani Kwiatkowska w cytowanej powyżej recenzji stawiała kilka zasadniczych pytań, czyżby odpowiedź na nie miała uzmysłowić nam, jaką to grę, naprawdę prowadził z komuną Wałęsa? Dodać należy, że dziwne rzeczy wokół samego Wałęsy, działy się również w latach następnych. Widzimy m.in. jego postać na zdjęciu w otoczeniu Edwarda Gierka, podczas spotkania z robotnikami stoczni im. Lenina w Gdańsku w 1971 roku, publikowanym nader często w PRL-owskiej prasie.

Wielu, znane jest również zdjęcie z roku 1981 dokumentujące zażyłość części kierownictwa ówczesnej Solidarności z władzami komunistycznymi. Przedstawia ono m.in. tow. Henryka Jabłońskiego (wówczas przewodniczącego Rady Państwa), który dzieli się z Lechem Wałęsą swoją porcją koniaku w ten sposób, że ze swojego kieliszka przelewa koniak do kieliszka trzymanego przez Lecha Wałęsę. Taki gest mógł świadczyć jedynie o szczególnej zażyłości, wręcz zbrataniu się Wałęsy z najwyższym dostojnikiem komunistycznym w PRL.

Czy w kontekście przedstawionych powyżej faktów, zasadnym jest twierdzenie, że Wałęsa był kiedykolwiek złamanym i zastraszonym człowiekiem? Czy nie wyłania się czasami obraz człowieka bardzo pewnie poruszającego się, działającego w komunistycznej rzeczywistości. Działającego w ten sposób, na jaki nie pozwolono by wtedy nikomu innemu.

Gra z SB, grą w bambuko

Gra w bambuko polega na tym, że nie ma w niej żadnych reguł. Wytrawny gracz próbuje w niej oszukać swoich partnerów, na wszelkie możliwe sposoby. Niczym innym, jak prowadzeniem właśnie takiej gry w bambuko, były wszelkie dobrowolne kontakty z SB w czasach komunistycznych. Z kontaktów tych, korzyści mogły jedynie odnieść służby, a w rezultacie władza komunistyczna w Polsce. Tymczasem, poseł Rybicki wspominając o Wałęsie mówi także, że: „- Ta biografia jest bowiem kwintesencją biografii wielu ludzi, którzy żyli w PRL”. Tylko, do jakiej kategorii ludzi żyjącej w PRL, należy odnieść to stwierdzenie?

Z pewnością dla osób, działających wtedy w podziemiu dobrowolne kontakty z SB, władzą komunistyczną, nie należały wtedy do niczego chlubnego. Były po prostu wbrew przyjętym zasadom konspiracji, w jakich działały w stanie wojennym organizacje antykomunistyczne w Polsce. Jedną z nich była Federacja Młodzieży Walczącej, w której aktywnie wtedy działałem, a kilkoro moich przyjaciół złożyło daninę najwyższą w postaci ofiary z własnego życia, jak choćby Robert Możejko z Kętrzyna utopiony przez SB w jeziorku, już na kilka dni po wyborach z czerwca 1989. Jednak Możejko miał charakter, nakłaniany do współpracy nie dał się podejść SB, po prostu nie wrócił do domu z jednego z przesłuchań.

darmowy hosting obrazków

Uważałem wtedy i nadal tak uważam, że zbrodnią były wszelkie kontakty ze służbami systemu komunistycznego w Polsce. Śmiało piętnowałem już wtedy wszelkie przejawy kontaktów z SB, choćby najbardziej niewinne, wynikające z własnej buty, jak ten, który opisałem używając pseudonimu Hubal w "Antymantyce" - w jednym z pism, jakie redagowałem wtedy w podziemiu. Cyt. poniżej:

„(...) Całkiem niedawno, bo na manifestacji 20 kwietnia we Wrzeszczu. Jeden z
federastów podleciał do por. Sławka Rudnickiego (zajmującego się służbowo FMW) i
to nie wcale, aby go obić, lecz żeby przyjemnie z nim pogaworzyć. Poklepując się
wzajemnie, szczerzyli zęby w przyjacielskiej rozmowie. Pomyślałby kto, że rodzina albo, że są związani innymi nieokreślonymi stosunkami.
Proponuje by kolega przemyślał to, co robi i zastanowił się, czy wśród tak licznych spotkań, nie palnął coś niepotrzebnego. Wbrew pozorom to specjaliści, umiejący wyciągać wnioski z każdego na próżno zamienionymi z nimi zdania".
(za: "Hubal, Jak to skomentować?, ANTYMANTYKA - Magazyn Federacji Młodzieży Walczącej, Gdynia Nr 16/17, kwiecień 1989, str. 4.)


Powyższego cytatu użyłem, aby dowieść, że moja opinia na jakikolwiek (z wyjątkiem oczywiście przesłuchania) kontakt z SB, kogoś kto działał w podziemiu bądź opozycji, zawsze była, jest i pozostanie niezmienna. Uważałem i uważam ją, jako przejaw zdrady, albo, co najmniej najwyższy przejaw głupoty, jak w opisywanym przeze mnie powyżej przypadku.

Przecież, nawet najbardziej niewinne i z pozoru nic nie znaczące kontakty z SB, mogły się skończyć fatalnie. Tym bardziej nie mogę uznać gloryfikacji „gry”, jaką prowadził Lech Wałęsa, który był w tamtych latach niekwestionowanym przywódcą „Solidarności”. A do którego postawy złudzeń mogłem wyzbyć się wielokrotnie z uwagi na liczne doświadczenia osobiste oraz rozmowy jak choćby ta, jaką przeprowadziłem bodajże na początku 1987 roku z szefem Solidarności w Porcie Gdańskim, niedawno zmarłym działaczu o nazwisku Grabarczyk. Powiedział on mi, oraz kilku innym kolegom uczestniczącym w tej rozmowie, że w połowie lat 80-tych, SB-ecja podczas przesłuchania powiedziała do niego, wprost: „jeżeli pójdziesz z nami na współpracę, to zrobimy z Ciebie drugiego Wałęsę”. Zarówno ta rozmowa jak i wiele innych doświadczeń z tamtego okresu, wyrobiła już wtedy, pod koniec lat 80-tych, we mnie przeświadczenie, że cała ta „wielkość” Wałęsy, która tak często jest nam z uporem dzisiaj przypominana, została po prostu przez SB-ecję wykreowana, która w ten sposób ukształtowała „własnego”, będącego na jej usługach szefa tzw. opozycji.

Odkrywane w ostatnim czasie kolejne skrywane wcześniej tajemnice z życiorysu Wałęsy oraz dokumenty (cudem zachowane – po tak skrupulatnym czyszczeniu ich przez samego zainteresowanego, który wykorzystał do tego uprzywilejowaną pozycję Prezydenta RP), świadczą, wprost, że miałem rację – mając – już wtedy, taką a nie inną opinię o Wałęsie. Wynika z nich przecież aż nadto, że charakter, skłonność do cwaniactwa i ustawienia się w życiu czyniły z Wałęsy osobę, że wszech miar podatną do realizacji planów nakreślanych przez SB!!!

Mariusz A. Roman

Na załączonych zdjęciach: Przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński dzieli się alkoholem z Lechem Wałęsą; Specjalny numer dwóch pism bezdebitowych z 20 marca 1990, str. 1; ANTYMANTYKA - Magazyn Federacji Młodzieży Walczącej, Gdynia Nr 16/17, kwiecień 1989, str. 4.

3 komentarze:

  1. Wałęsa jest wciąż w symbiozie z komunistami

    Proponuję, taką ocenę uzupełniającą. Załóżmy na chwilkę, że jest tak jak chcą dzisiejsi wielbiciele Wałęsy. Przyjmijmy nawet założenie jeszcze dalej idące, że Wałęsa nic a nic z żadną SB, PZPR nie miał nigdy nic do czynienia.
    Załóżmy, że jego przeszłość jest czysta, bohaterska i bez skazy.

    To wtedy należy zainteresować się tym, co robił i robi teraz, współcześnie. I wtedy okazuje się, że dzisiejsza faktyczna symbioza z komunistycznymi elitami, symbioza pełna i kompletna, nawet psychiczna, ten sam sposób myślenia i działania, wzajemna pomoc i sympatia oraz, co najważniejsze, mocne wsparcie najbardziej antypolskich, najbardziej niszczących dla polskiej przyszłości strategii i nurtów politycznych*) staje niezrozumiałe a nawet niemożliwe do wyjaśnienia.

    Niemożliwe jest do zrozumienia, jakim cudem antykomunistyczny bohater staje się nagle takim komunistą z postawy, działania i przekonania.

    Jak to się stało, że taki uczciwy człowiek opozycji może tak silnie odciąć się od własnego środowiska czasów walki? Dlaczego jego naturalnym towarzystwem stało się środowisko komunistycznych wrogów ówczesnej opozycji.
    Dlaczego do swoich dawnych kolegów i przyjaciół odnosi się z taką samą obojętną pogardą, zupełnie jak ONI - kiedyś i teraz.

    Michael

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest fundamentalny artykuł, który potwierdza dane z ubeckich źródeł. Rewelacja, bez dwóch zdań. Czołem Waszmości.

    ratus

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje zdanie o p. Wałęsie

    Zaliczam się do prostych ludzi /chociaż po studiach/, wiek 62 l., śledziłem dość uważnie bieg wydarzeń w latach 70 i 80. Kiedy p.Wałęsa startował w wyborach prezydenckich, mimo prawicowych poglądów nie oddałem nawet pół głosu na niego, i z uwagi na wykształcenie i przygotowanie, i z uwagi na intuicję, że w tym człowieku wiele jakiejś sztuczności. To uprzedzenie realne kształty przybrało w czasie prezydentury i po niej i wiedza nieporównanie duża z obecnej perspektywy /wręcz gigantyczna/ pozwala na wystawienie żenującej oceny. Bardzo mi przykro, ale taki obraz sam wciska się. P. Wałęsa dał się pomieść fantazji , wdał się w konszachty z SB, potem jako marionetka III RP i jest zakładnikiem własnego chciejstwa. Dla mnie wiarygodniejsi będą zawsze : p.p..Walentynowicz, Gwiazdowie, Wyszkowski i tzw.I "Solidarność", uczciwi historycy - autorzy znanych ostatnich książek, które mam u siebie, zawierające bogactwo wiedzy i dokumentów, jak i opinia Pana Mariusza.

    Romek

    OdpowiedzUsuń